wtorek, 11 grudnia 2012

Dziwne historie z III RP - Smoleńsk

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1019393,title,Prokuratura-o-zabojstwie-eksperta-ws-katastrofy-i-wybuchu-w-warszawskim-wydawnictwie,wid,15170170,wiadomosc.html?ticaid=1faf2

Fak jea! Goście z zarządu pokłócili się o przyszłość wydawnictwa, więc prezes postanowił kolegów zadźgać nożem do tego mały ładuneczek wybuchowy na deser, w tle broń palna i granatniki RPG :) . Smaczku sprawie dodaje fakt, że zabity Krzysztof K. był rzekomo ekspertem wypowiadającym się w sprawie katastrofy smoleńskiej. Grubo.
Internetowe trolle opłacane przez poszczególne partie mają trochę roboty w komentarzach i na forach. PiSowcy już ogłaszają, że zginęła kolejna osoba kwestionująca oficjalną wersję katastrofy, w sumie to ja nawet już się im nie dziwię i się z nich nie śmieję, bo dziwnych okołosmoleńskich śmierci mieliśmy niepokojąco dużo:

Chorąży Stefan Zielonka - szyfrant, miał dostęp do wielu tajnych informacji dotyczących wywiadu, źródeł, łączności w NATO itd. Były plotki, że uciekł do Chin, ostatecznie okazało się, że popełnił samobójstwo. Było to w 2009, ciężko szukać tu jakichś powiązań z późniejszą katastrofą, ale warto przypomnieć bo każda niejasna śmierć takiego człowieka śmierdzi z zasady.

Grzegorz Michniewicz - dyrektor generalny kancelarii premiera - w dniu remontu nieszczęsnego TU-154 powiesił się na kablu od odkurzacza.

Krzysztof Knyż - reporter TVN-u, był 10 kwietnia 2010 w Smoleńsku, podobno sfilmował samolot tuż przed katastrofą (?), zmarł w swoim mieszkaniu w Moskwie na sepsę. Podobno zagraniczna prasa donosiła, że został zamordowany, ale nie wiem na ile to wiarygodne rewelacje. Słyszał ktoś o tym w ogóle, bo ja się dowiedziałem z neta, PiSy pewnie nie wspominają bo z TVN-u.

Prof. Marek Dulinicz - archeolog, miał jechać do Smoleńska ale przed tym zginął w wypadku samochodowym. Ok, wypadki się zdarzają, to może być przypadek.

Dr Eugeniusz Wróbel - to jest mój ulubiony przypadek. Specjalista od systemów komputerowych w samolotach, zajmował się lotniskami i ruchem lotniczym. Miał pomagać w analizie raportu MAK, nie zdążył, syn pociął go piłę mechaniczną i zwłoki w kawałkach wrzucił do Zalewu Rybnickiego. Śledztwo umorzono a syna uznano za niepoczytalnego. Hardkor!

Oficer kontrwywiadu wojskowego w Wejherowie w 2011 - z wiadomych powodów anonimowy, miał dostęp do tajnych danych, powiesił się. Sprawa podobna do sprawy Zielonki - może nie mieć żadnego związku ze Smoleńskiem ale śmierdzi.

Dariusz Szpineta - pilot, instruktor pilotażu, prezes spółki lotniczej, kwestionował oficjalną wersję katastrofy. Też dopadła go "klątwa smoleńska", został znaleziony martwy w ośrodku wczasowym w Indiach.

Gen. Sławomir Petelicki - były dowódca jednostki "Grom", ostro krytykował oficjalne ustalenia w sprawie katastrofy i działania rządu w tej sprawie. Miał poparcie sporej części wojskowych, szczególnie GROM-u, niby rząd miał się go trochę obawiać (według różnych teorii spiskowych :) ). Oficjalnie zastrzelił się w swoim garażu.

Remigiusz Muś - członek załogi Jaka-40, który lądował przed Tupolewem, świadek. Niby powiedział wszystko co miał do powiedzenia ale i tak w końcu powiesił się w piwnicy.

Teraz mamy kolejnego rzekomego eksperta. Sprawa robi się coraz śmieszniejsza, bo dzielna internetowa Gwardia Tuska triumfalnie donosi, że Krzysztof Z. był z wykształcenia technikiem-cukiernikiem, więc ekspert lotniczy z niego taki jak z koziej dupy trąba.
Media na serio zapraszały cukiernika jako eksperta od lotnictwa?! 0.o Przyznam szczerze, że w tym cyrku zaczynam się już gubić. Wcześniej rozwaliła mnie dziwna sprawa trotylu i Rzeczpospolitej. Gazeta drukuje artykuł Gmyza, który niby dostał informację z wiarygodnego źródła, prokuratura wojskowa twardo mówi, że nie wykryto trotylu, Gmyz wylatuje z roboty, po jakimś czasie prokuratura przyznaje, że urządzenia jednak wykryły trotyl, chociaż to wcale nie musiał być trotyl bo mogą to być dezodoranty albo szczątki kanapki z szynką, jaja jak berety :P ! Jacek Sierpiński zauważył zabawną rzecz, o tym czego uczy nas przypadek Brunona K.? Otóż:

1) Spiski są możliwe, również te mające na celu zamach na prezydenta.
2)  Aby stwierdzić, że znaleziona substancja jest trotylem, nie trzeba czekać na badania laboratoryjne.

W ogóle czy w dzisiejszych czasach robi się zamachy na samoloty używając trotylu? Kiedy są nowocześniejsze materiały wybuchowe? Po co byłby taki zamach? Żeby zabić Kaczyńskiego albo kogoś innego na pokładzie? Żeby pokazać, że można „i chuj nam zrobicie”? Kto za nim stoi? Ruskie służby? Polskie służby? Polskie z ruskimi? To zemsta kolesi z WSI? Niedługo pojawi się teoria, że to sam Jarek z Macierewiczem żeby przejąć władzę. Jedni się modlą do wraku, inni się oskarżają, Rosjanie robią co chcą i nie oddają wraku, zresztą po co by go mieli oddawać skoro i tak już go dokładnie umyli (główny dowód!). To jest normalnie kabaret, nadawało by się na odcinek Monty Pythona, ale nie wiem czy by było śmieszne.




Nikt nie wie, o co chodzi, nikt nie wie kto, co i po co. Wszyscy się kłócą. Można powiedzieć, że to podręcznikowa akcja dezinformacyjna, społeczeństwo podzielone na dwa jeszcze bardziej nienawidzące się obozy, destabilizacja państwa. Nie trzeba być fanem PiS-u, żeby zauważyć, że Smoleńsk śmierdzi, nie trzeba nawet wierzyć w zamach. Ja stawiam, że ruskie służby sobie tutaj coraz bardziej śmiało poczynają (a działają tu sprawnie od 91 roku). Ale lepiej się tym za dużo nie interesować, bo seryjny samobójca czyha :) .

Ten kraj robi się coraz dziwniejszy, to tylko jedna sprawa z wielu dziwacznych historii III RP. Chyba schowam swój lokalny patriotyzm do kieszeni i się stąd wyniosę, najlepiej na jakąś odległą tropikalną wyspę, gdzie będę leżał pod palmami a półnagie kobiety będą mi podawać mleczko kokosowe :P .

wtorek, 16 października 2012

Człowiek jeszcze może

Właśnie, jeszcze może i to sporo, jak się okazuje. Kiedy się patrzyło na dzisiejszą ludzkość to się robiło słabo, nie chodzi i to, że jest okropna i okrutna, zawsze taka była. Chodzi o to, że zrobiła się taka nijaka, lelum polelum jak to się mówi, kiedyś mieliśmy wielkich odkrywców, pozytywnie świrniętych naukowców (np. taki Nikola Tesla), wariatów testujących z narażeniem życia najbardziej zakręcone maszyny jakie widział świat. Dzisiaj nudną Pokojową Nagrodę Nobla dostaje taka nudna organizacja jak Unia Europejska a szczytem afirmacji hasła: "wyżej, dalej, mocniej" staje się oglądanie paraolimpiady. Co do oglądania zmagań ludzi na wózkach inwalidzkich, to może Korwin Mikke zachował się jak cham, a w szczekaczce (bo to nie była dyskusja) u Lisa sam wyszedł na niepełnosprawnego umysłowo, ale chyba łapię o co mu chodziło.

Tym bardziej cieszą akcje takich ludzi jak Felix Baumgartner. W czasach, w których chce się ścigać ludzi za jazdę na rowerze bez kasku, facet zdecydował się na skok ze stratosfery, z wysokości ponad 36 kilometrów, wysokości z której widać już czerń kosmosu i krzywiznę Ziemi! Postawił sobie cel i go zrealizował, po paru problemach i obsuwach, w końcu wzniósł się w kapsule doczepionej do ogromnego balonu na wysokość wyższą niż latają odrzutowce wojskowe, i skoczył w dół przekraczając podczas spadania prędkość dźwięku. Czujecie? Człowiek przekracza prędkość 1 macha nie siedząc w żadnej maszynie a jedynie w kosmicznym kombinezonie, spada, wpada w korkociąg, podczas którego nie traci przytomności, wypuszcza spadochron, ląduje, stoi na nogach i jeszcze robią mu zdjęcia. Aż dziw bierze, że mu tego nie zakazali!  Dla takich chwil warto żyć a nawet obejrzeć TVN 24, widać że człowiek na tym świecie jeszcze coś znaczy i coś może, oprócz ciągłego przepraszania za niszczenie planety i wycofywania promów kosmicznych ze służby. Niektórzy powiedzą, że to wariat, ryzykuje życiem, kusi los, zuchwale igra z potęgą praw natury itp. Gdyby ludzkość składała się tylko z typów o takiej mentalności, to nadal siedzielibyśmy w jakichś norach i rozbijali jeden kamień o drugi. Więc chwała Felixowi za to, że jest.

Rekordowy skok Felixa:


piątek, 28 września 2012

Na kogoś zwalić trzeba

Muszę wrócić do sprawy tragedii w Pucku, nie chcę ale muszę, cytując klasyka. Napisałem niedawno, że fakty są takie, że kontrole były a pewnych rzeczy się uniknąć nie da. Podtrzymuję to stanowisko, nawet w świetle tych wszystkich rewelacji o niedopilnowaniu rodziny zastępczej przez instytucje nadzorujące. Dziwne, że wcześniej wszystko było dobrze, a teraz nagle pojawiają się informacje, że to było niedopilnowanie i tamto. Wychodzi na to, że jak się chce znaleźć winnego i chce się dopiąć swego, to się dopnie. A co się chce udowodnić? Że instytucje odpowiedzialne za nadzorowanie rodziny za mało nadzorują. Uciążliwa biurokracja jest uciążliwa. W każdym przypadku kiedy można jej uniknąć, to się jej unika i to jest dobre, teraz ma się pretensje do instytucji, że przymknęła na parę spraw oko. No bo przecież gdyby przeprowadzono "kompletny wywiad środowiskowy" to by było super, gdyby warunki mieszkaniowe zgadzały się punkt w punkt z zalecanymi to by tragedii nie było. Może by nie było a może by to w niczym nie pomogło, prawo prawem, system systemem, najważniejsze jest jednak udowodnienie wszystkim przez Rzecznika Praw Dziecka, że mamy winnego, że system zawsze działa, tylko ludzie nie zawsze. A co by było gdyby rodzina zastępcza spełniła dosłownie wszystkie warunki, nikt nie zgłaszałby dziwnych rzeczy a oni i tak okazaliby się kanibalami, którzy lubią filety z dzieci w panierce? Kto byłby wtedy winny?

Nie bronię tej instytucji pomocy rodzinie czy co to tam było, pewnie są winni zaniedbań, nie zapominajmy jednak, że głównymi winnymi są ci ludzie, którzy zabili dzieci. Mordercy istnieli i będą istnieć, żaden najsprawniej działający system nie sprawi, że znikną. Jeśli już na chama chcemy szukać winnego poza opiekunami, którzy faktycznie dokonali czynu, to czemu nie obwinić za to państwa samego w sobie a nie jakiejś tam instytucji? Przecież gdyby nie zabrano dzieci prawdziwym rodzicom i nie oddano pod opiekę tym ludziom, to być może do tragedii by wcale nie doszło?

W końcu na kogoś zwalić trzeba.   

poniedziałek, 24 września 2012

Skąd się biorą dzieci?

Pewnie się zastanawiacie skąd tutaj aż takie infantylne pytanie, sam nie sądziłem, że będę musiał takie stawiać. A jednak! Może trzeba pewnym ludziom to wyjaśnić, bo myślę, że co niektórzy ekonomiści - uczestnicy dzisiejszej kaczej debaty ekonomicznej mają z tym problem. Zanim jednak przejdę do meritum, warto choć na kilka zdań zatrzymać się na samym tle, czyli tej nieszczęsnej debacie.

Może nie wiecie, ale pobożni socjaldemokraci z PiS-u niedawno przedstawili swój absolutnie zajebisty program, który jeśli zostanie zrealizowany, to naprawi polską gospodarkę spieprzoną przez ekipę Tuska (jakby wcześniej nie było innych ekip, które ją psuły) i będzie tu kraj miodem i mlekiem płynący. Program zakłada walkę z bezrobociem, uproszenie podatków i pomoc rodzinie za pomocą państwowych regulacji, czyli same banały. Mimo to, uznano, że ten polityczny suchar jest wart debaty, na którą można zaprosić kilkudziesięciu oderwanych od prawdziwego życia ekonomistów. Mają ulubienicą od razu okazała się pani profesor Grażyna Ancyparowicz, ekonomistka związana ze środowiskiem PiS-owskim, która od razu wystrzeliła, że po 89 roku miała tu być "społeczna gospodarka rynkowa" a to co mamy "to gospodarka wyłącznie neoliberalna, bardzo silnie poddana deregulacji, prywatyzacji i regułom wolnego rynku". Nad społeczną gospodarką rynkową popastwię się kiedy indziej, ale trzeba przyznać, że nazywać skrajnie wolnorynkowym kraj, w którym jest chyba najwięcej zamkniętych zawodów w Europie, system podatkowy jest jednym z najbardziej upierdliwych na świecie a na każdą pierdołę trzeba mieć pozwolenie, to jest niezła faza, nie wiem, może pani profesor żyje w jakiejś innej III RP w innym wymiarze.
Mnie najbardziej jednak rozwaliła (i niezmiennie rozwala) dyskusja o fatalnej sytuacji demograficznej w Polsce i polityce prorodzinnej. Postawmy może jeszcze raz to pytanie z tytułu tej notki:

Skąd się biorą dzieci?

Ja w pewnym wieku już wiedziałem, że są sobie pan i pani, oni się bardzo mocno kochają, są ze sobą bardzo blisko i po jakimś czasie mają dziecko, czy jakoś tak. Ludzie tak jak inne zwierzątka łączą się w pary i się rozmnażają, dodatkowo ludzie panują nad instynktami i mogą świadomie planować spłodzenie potomstwa. To wydaje się proste, ale po obejrzeniu części ekonomicznej debaty uświadomiłem sobie, że całą wiedzę wyniesioną od rodziców, podwórkową a w końcu naukową można wyrzucić do śmieci. Prawda jest taka, że według takich intelektualnych guru jak pani prof. Ancyparowicz dzieci rodzą się dzięki państwu! A kiedy państwo w tym obszarze nie działa to dzieci się nie rodzą i mamy niż demograficzny! Niesamowite, a ja myślałem, że to tylko ten seks i w ogóle... A teraz na poważnie, polityka prorodzinna to hasełko, którym mordy wycierają sobie wszyscy od tak zwanej prawicy do tak zwanej lewicy. Polityka prorodzinna jest jednym z głównych punktów programu tej partii chodzących do kościoła komunistów jaką jest PiS. Filozofię polityki prorodzinnej można streścić w ten sposób, że jest to przekonanie o tym, że bez pomocy państwa ludzie nie będą się rozmnażać. Wbrew pozorom to nie jest wina tego, że za czasów prof. Ancyparowicz i Jarosława Kaczyńskiego nie było edukacji seksualnej, to raczej pewna choroba umysłowa każąca przypuszczać, że państwo może sterować dosłownie wszystkim, od pogody aż po chęć ludzi do rozmnażania się. Jak to w ogóle brzmi? W debacie padły zwroty typu: "ludnościowa polityka państwa", "stymulowanie wzrostu demograficznego", "trzeba inwestować w rodzinę, edukację" bo "ludzie to nasz kapitał". Dla mnie to brzmi jak jakiś nazizm! To jest niesamowite, że ci sami ludzie, którzy narzekają na krwiożerczy kapitalizm i na wyzysk, chcą stymulować ludzi do rozmnażania się, żeby mieć "kapitał" czyli wykwalifikowane ręce do pracy, które będą płacić podatki. Więc jak to jest? Jestem towarem? Własnością państwa, która będzie zapieprzać i łożyć np. na piramidę finansową jaką jest ZUS? Przy której Amber Gold to mały pikuś? Ok, dzieci rodzi się mało i to niszczy ten system, tyle, że to może oznaczać tylko tyle, że ten system jest epickim failem, a to, że się mało dzieci rodzi, to widocznie tak teraz jest i już.

Zwolennicy polityki prorodzinnej mają jednak swoją receptę na naprawę systemu, ludzie się nie mnożą bo życie jest ciężkie a zabezpieczenia socjalne są za małe. Dlatego trzeba wprowadzić ulgi dla rodzin, budować żłobki i przedszkola, dawać becikowe, kasę na każdego dzieciaka, mówiąc ogólnie, "stwarzać warunki". Koszty pokryją ci z "głębokimi kieszeniami" i burżuje-banksterzy, których przecież wszyscy nienawidzą. Ciekawy pomysł prawda? Może więc zwolennicy polityki prorodzinnej wyjaśnią mi dlaczego nie działa? Przykłady są dookoła nas, dlaczego niemieckie społeczeństwo, które ma nieporównywalnie większy socjal niż Polska ma prawie samych emerytowanych Helmutów i Helgi i potrzebuje młodych Turków do roboty? Dlaczego kraje skandynawskie gdzie państwo wtrąca się ze swoją pomocą praktycznie we wszystko, w tym w rodzinę, ma taki potworny niż demograficzny, że sprowadza Murzynów z Afryki dzikiej? Z drugiej strony, dlaczego w Afryce dzikiej gdzie nikt nie pomyślał nawet o porządnej szkole a co dopiero o opłacanych z budżetu składkach ubezpieczenia społecznego dla matek, dzieci są produkowane taśmowo? Może dlatego, że państwo nie ma aż tak wielkiego wpływu na dzietność? Oczywiście może mieć większy lub mniejszy, może dowalać kary za drugie dziecko jak w Chinach, ale raczej nie sądzę, żeby ulgi i przywileje zachęciły kogoś do posiadania potomstwa. Są w Polsce ludzie naprawdę dobrze sytuowani, którzy mają jedno dziecko albo nie mają wcale, bo tak im się podoba i żadna polityka prorodzinna tego nie zmieni... no chyba, że to będzie prawny nakaz spłodzenia potomka, wtedy może to rzeczywiście coś da, nie wiem tylko czy rządzący chcą mieć społeczeństwo rodziców nienawidzących swoich niechcianych dzieci...

Według mnie, problem leży w systemie wartości nowoczesnej zachodniej cywilizacji, ten system wartości umocnił się zresztą przez dominujące w XX w. systemy polityczne tej cywilizacji, jeśli był jakikolwiek wpływ państw na taki stan rzeczy, to chyba tylko tu. Nowoczesny obywatel państw zachodnich sam zachowuje się jak dziecko, więc po co ma je mieć? Jest nauczony tego, że niczego nie musi (oprócz płacenia podatków), wszystko zostanie mu zapewnione, wszystko jest jego prawem. Silne ruchy feministyczne też dołożyły swoją cegiełkę. Także spopularyzowanie się antykoncepcji ma tu swoją rolę, nie jestem żadnym katolickim przeciwnikiem antykoncepcji, po prostu stwierdzam fakt, kiedyś rodziło się więcej dzieci, bo było dużo więcej nieplanowanych ciąż, dzięki temu tworzyły się też małżeństwa, popytajcie swoich dziadków i babcie. Może to i są argumenty w stylu znienawidzonego Janusza Korwin-Mikkego, ale kiedyś dzieci były inwestycją na przyszłość, czy chłopom pańszczyźnianym ktoś dawał socjal na dzieci? Nie, ale pomagały w polu, opiekowały się rodzicami na starość i dlatego była ich na przykład dziesiątka w domu. Zauważcie, że problem niżu demograficznego i starzenia się społeczeństwa to problem niemal tylko i wyłącznie państw rozwiniętych, a nie biednych czy rozwijających się. Coś tu jest nie tak, czyżby rzeczywiście od dobrobytu się w dupach przewracało? Jedno jest pewne, rozmnażanie się istot to naturalny żywioł, a w naturalne, samoregulujące się mechanizmy się nie ingeruje, prawda?

Na koniec podlinkuję do ciekawej notki na blogu Jacka Sierpińskiego: Rodzenie dzieci może nie pomóc

Właśnie, skąd ta pewność, że jak będzie więcej ludzi, to będzie lepiej przy takiej sytuacji jaka jest teraz?

czwartek, 20 września 2012

Zaniedbuję bloga / Jestem uczulony na TVN

Zaniedbałem bloga, wygląda brzydko i rzadko go aktualizuję. Wejść ma mało co mnie specjalnie nie dziwi, bo nie reklamuję się prawie wcale. Nie żeby mi to specjalnie przeszkadzało, bo nie ukrywam, że ten blog spełnia dla mnie funkcję śmietnika, do którego wrzucam rzeczy zalegające mi w głowie, żeby nie pękła. Ostatnio rzadko opróżniam główkę, zacząłem mniej rozmyślać o pierdołach czy co? Inna sprawa, że ciężko się to czyta, serio, poczytałem to sobie i staram się być samokrytyczny. Chaotyczny styl, dłuuugie zdania i ciągłe dygresje zmierzające wuj wie gdzie, taki mam charakter, postaram się poprawić, można być niepoprawnym ale trochę poprawności nie zaszkodzi :) . Z wyglądem coś zrobię ale na razie nie mam pomysłu i mi się nie chce. To by było na tyle.

***










Oczywiście jest to perfidne kłamstwo z mojej strony i większości tych, którzy "nie oglądają", bo oglądam i to dosyć często z masochistyczną przyjemnością... no, czasem dobry film puszczą. TVN i TVN-y pomniejsze (24, Style, 7) to telewizja, która różnych ludzi z różnych powodów może wkurwiać. Podobnie jak Polsat, to stacja prywatna, która została założona przez ludzi z różnymi układami sięgającymi jeszcze PRL, bo przecież inaczej w polskim UBkistanie nie dało się (i pewnie nie da) stworzyć telewizji o ogólnokrajowym zasięgu i uzyskać koncesji na nadawanie. TVN ma poczucie misji, w przeciwieństwie do Polsatu, który raczy widzów głównie głupkowatymi komediami robionymi niemal wyłącznie przez Żydów. Misja TVN-u to zaszczepianie słusznych postaw w programie śniadaniowym przez Jolę Pieńkowską, to kreowanie światłego światopoglądu, przedstawianie głosów "warszawskiego salonu", promowanie nowoczesnego i ekologicznego "lajfstajlu", popieranie określonych sił politycznych... TVN póki co popiera PO i nie ma co za dużo o tym dyskutować, może ostatnio już nie tak wprost jak to było w czasach rządów PiS, ale nadal tak jest. Oczywiście wolno im to wszystko, w końcu to telewizja prywatna, pomijając to w jaki sposób mogli dostać koncesję. Wolno im także zatrudniać synków i wnuczków różnych UB-eków i PZPR-owskich szych, nie muszę tego oglądać. TVN jest jaki jest, jest wkurzający i aż tak bardzo mi to nie przeszkadza, jest jednak jedna rzecz, która wkurwia niesamowicie, szczególnie u dziennikarzy TVN 24, najgorsze jest to, że oglądają to miliony ludzi i się tym zarażają. Chodzi o pozbawione logiki pieprzenie i histeryczny styl, tego się oglądać nie da, nie mogę oglądać TVN24 dłużej niż 15 minut, jestem na to uczulony.

Widzieliście cyrk z rodzicami zastępczymi, którzy zabili dwójkę dzieci? Ostatnio mieliśmy jakiś maraton dzieciobójców z "mamą Madzi" na czele. Wiecie co? Ja myślę, że w tym kraju wcale nie panuje żaden wirus powodujący mordowanie dzieci, myślę, że media tak nagłaśniają jednostkowe przypadki, że czujemy się osaczeni. Ledwo sprawa wypłynęła a już słyszymy głosy, że "można było uniknąć tragedii", "nikt nie kontrolował", "dlaczego do tego doszło?" i takie tam standardowe płacze telewizyjnych pięknoduchów, niedopuszczających do siebie faktu, że świat jest jaki jest a jednorożce nie istnieją. Ok, szkoda, że się tak stało, wbrew pozorom nie brak mi empatii i potrafię sobie wyobrazić, że to wszystko musiało kogoś bardzo zaboleć ale przyjrzyjmy się tej postępującej medialnej histerii. Dzisiaj widziałem w TVN24 jak ich dziennikarzyna brzmiący jak typowy cwaniaczek, młody wilczek, samozwańczy przedstawiciel ludu molestuje jakąś panią z Powiatowego Ośrodka Pomocy Rodzinie (czy czegoś tam, nie znam się na tych instytucjach). Typ był wyjątkowo agresywny i napastliwy, chrumkał coś tam sobie i pytał czy kontrolowali, czemu nie widzieli co się dzieje, czy ludzie przechodzili badania psychologiczne, czy nie ma sobie pani nic do zarzucenia, zginęły dzieci, czy pani przeprosi poszkodowanych rodziców (którym notabene państwo dzieci zabrało). Chrumkał tak sobie a babka myślałem, że się zaraz popłacze, jak nie jestem przyjacielem wszelkich państwowych instytucji i pracowników pomocy społecznej to zrobiło mi się babki żal i gdybym tam był to dziennikarzyna dostałby w twarz ciastem z zakalcem. A jakie są fakty? Fakty są takie, że rodzina zastępcza była kontrolowana, była przebadana psychologicznie i po prostu nie da się wszystkiemu zapobiec, wszystkiego kontrolować.Więc o co chodzi TVN-owcom? Pewnie zaraz dołączą politycy i rozpocznie się wielka akcja z kontrolowaniem wszystkich rodzin zastępczych gdzie popadnie dla dobra dzieci. TVN-owcy mają temat i mogą groźnie chrumkać w imieniu mas. Ich rozumowanie nie dopuszcza, że istnieje coś takiego jak wyjątek od reguły, a to zabójstwo dzieci jest właśnie wyjątkiem, tak samo jak sprawa z Katarzyną W. Na kilka tysięcy rodzin zastępczych na przestrzeni lat trafi się jedna, która zabije dzieci a może nawet wsadzi je do słoików i zje, czy to jest powód, żeby gnębić wszystkie inne? To samo jest z biologicznymi rodzicami, których też coraz śmielej chcą kontrolować, mama Madzi jest wyjątkiem od reguły. Z innych klimatów, tak samo jakaś strzelanina w kinie jest wyjątkiem od reguły, ale media i politycy panicznie obwieszczą, że ludzie z bronią palną są niebezpieczni. Nie wiem czy to jakaś choroba umysłowa dziennikarzy czy jakieś głosy w ich głowach każą im pieprzyć nieracjonalne smuty? Tendencja do wyciągania jednostkowych przypadków i rozciągania ich na całe społeczeństwo jest przerażająca a dziennikarze TVN w tym przodują. Może wszyscy oburzeni "brakiem kontroli" nie wiedzą, że państwo, które wszystko kontroluje i wszystko wie, to państwo totalitarne? Z drugiej strony, nawet w pilnowanych więzieniach często dzieje się komuś krzywda, warto to brać pod uwagę zanim się po raz setny zapyta "jak można było do tego dopuścić?".

Tak na marginesie, dzieci odebrano biologicznym rodzicom, bo podobno nie byli w stanie się nimi właściwie opiekować. How ironic...

  

poniedziałek, 16 lipca 2012

Przestańcie karmić gołębie... i wywalać żarcie przez okno!



Ludzkość jest straszna, jest powodem dla którego wasza dłoń może tkwić przy waszym czole w stanie permanentnego facepalma. Moje osiedle jednak przegina, chociaż pewnie na osiedlach w innych miastach jest podobnie. Wyobraźcie sobie, że dokarmiacie szczury, to przecież takie miłe i inteligentne stworzonka. Pewnie sobie wyobraziliście jak małe nastroszone wypłosze wyłażą ze wszystkich dziur i wyżerają wasze odpadki. Oczywiście, że nikt normalny nie dokarmia miejskich szczurów! Każdy wie, że dzikie szczury w niczym nie przypominają domowych białych czy łaciatych szczurków z klatek, dzikie szczury są szare, brudne, paskudne i śmierdzą! Mnożą się jak nienormalne, potrafią przetrwać wszystkie Czarnobyle i biblijne potopy, znajdą odżywcze substancje w gumowych kablach i przenoszą paskudne choroby zakaźne. Nikt rozsądny nie dokarmia szczurów.

Więc dlaczego ludki z mojego osiedla tak upodobali sobie dokarmianie latających szczurów? Chodzi oczywiście o pewne paskudne gruchające ptaszyska nazywane fachowo gołębiami skalnymi, chociaż te miejskie to już pewnie jakieś cholerne mutanty. Z miejskimi gołębiami jest analogiczna sytuacja jak ze szczurami, to nie są białe hodowlane gołąbki czy słodko gruchające cukrówki, miejskie gołębie są brudne, wyleniałe, grzebią w śmietnikach i srają na parapety. Kiedyś widziałem jak cała banda tych śmierdzieli biła się o kawałek zgniłego mięsa wyglądającego jak kawałek kurzej dupy, skubały go dziobami a ja szybko odwróciłem wzrok, żeby się nie porzygać. Widzieliście jakie one są brudne? Przypatrzcie się, to jest kłębek brudu ze skrzydłami, pomiędzy piórami żyją stworzenia o jakich nawet wam się nie śniło, najróżniejsze kleszcze i inne pasożyty. Gołębie są po prostu ohydne, roznoszą choroby i obleśnie gruchają pod oknem. Nie namawiam nikogo, żeby do nich strzelał, tak samo jak do szczurów, one zawsze w miastach będą, bo w mieście jest mnóstwo odpadków, które są dla nich bogatym źródłem pożywienia. Niestety w miejskich osiedlach i blokowiskach mieszkają pewni pacjenci, którzy wymyślili sobie, że fajnie pobawić się w świętego Franciszka od zwierzątek i dokarmiać gołębie. O ile rzucanie kawałków suchej buły ptakom na rynku w Krakowie jest jeszcze pewnym elementem miejscowego folkloru, to wywalanie przez okno całych bochenków czerstwego chleba to już przegięcie. Wcale nie przesadzam, w moim bloku i innych blokach w okolicy mieszkają ludzie, którzy uważają, że to co zostało z obiadu wywala się "fru" przez okno, gołębie zeżrą, albo psy, albo koty... albo szczury. Wychylają się różne wąsate typy albo stare baby z okien i "cip cip cip" rzucają okruchy gołębiom, kiedyś jednej babie zwróciłem uwagę, żeby nie robiła syfu, to burknęła "karmię bo lubię" i się schowała. To jest taka wiejska mentalność, za komucha blokowiska postawili, wieś się sprowadziła i stare nawyki ciężko wyplenić, nie mają kur to sobie gołębie znaleźli, instynkt "cip cipania" jest chyba zbyt silny. Można tym ludziom tłumaczyć, że gołębie same sobie znajdą jedzenie, nie trzeba ich dokarmiać, można mówić, że roznoszą pasożyty i choroby (potwierdzone przez naukowców!), ostatnio nawet jakiś specjalista powiedział, że ptaki źle trawią niektóre rodzaje pieczywa i później zdychają w męczarniach, i tak będą karmić "bo lubią".

Mało tego, ptaszyska robią się coraz bardziej agresywne, wpadasz między nie a one w ogóle się nie boją, kręcą łbami i wpatrują się w ciebie tymi głupimi ślepiami. Kiedyś idę a tu nagle leci prosto na mnie cała chmara, gdybym się nie uchylił to moja twarz pewnie miałaby spotkanie z kilkoma skrzydłami, dziobami i pazurami. Jeśli myślicie w tym momencie o "Ptakach" Hitchcocka to nie jest wcale taka głupia myśl, moją siostrę na przystanku gołąb walnął w głowę. Łażą po osiedlu jak małe dinozaury i bezczelnie sobie gruchają, być może niedługo ludzie będą bali się wyjść z domu. Wracając do wywalania żarcia przez okno, co jest obrzydliwe, to ostatnio na spacerze z psem odkryłem, że inne wspomniane już przeze mnie stworzenia też to lubią, po trawie wśród gołębi spacerował sobie szczur, widać swój do swego ciągnie.
Nie jestem zwolennikiem wlepiania mandatów za dokarmianie ptaków, ale gołębioluby się w końcu takich mandatów doczekają (chyba nawet gdzieś już są). Więc może drodzy obywatele miast wszelakich, zróbcie coś dobrego dla siebie i innych i przestańcie rozpieszczać spasione latające szczury.    

wtorek, 24 kwietnia 2012

Głupi Murzyni, inteligentne kobiety i katolickie cioty


OSTRZEŻENIE! TEN WPIS MOŻE ZAWIERAĆ TREŚCI RASISTOWSKIE, HOMOFOBICZNE, SZOWINISTYCZNE I INNE PRZEJAWY MOWY NIENAWIŚCI NIEZGODNE ZE STANDARDAMI EUROPEJSKIMI.

Oczywiście I'm joking, chociaż pewnie i tak ktoś pomyśli, że nie he he.

Jak wiemy w Polsce jest wolność słowa, w Polsce jest też zakaz szerzenia mowy nienawiści. Można więc powiedzieć, że w Polsce jest względna wolność słowa. Jak wygląda wolność słowa w mediach i co bywa uważane za mowę nienawiści, to już jednak trochę inna sprawa. Niektóre rzeczy powiedziane w mediach są fajne a inne są niefajne, chociaż tak naprawdę niemal niczym się nie różnią, to jest całkiem zabawne, bo widać jak bardzo przekazy medialne są zdominowane przez polityczną poprawność. Kiedy polityczna poprawność zaczyna krępować nawet badania naukowe, to już się robi mniej zabawne.

Weźmy taki pierwszy przykład z brzegu. Dzisiaj bardzo popularne są różne gorące dyskusje na temat dyskryminacji ze względu na płeć, szczególnie w telewizji jesteśmy tym wręcz zalewani. "Kobiety to", "kobiety tamto", słyszy się to ciągle. To, że prawie nigdy nie mówi się o mężczyznach już o czymś świadczy, kwestia równości płci wygląda w mediach bardzo zabawnie. Weźmy dwie dosyć znane postacie, z jednej strony powszechnie uwielbiany/znienawidzony prawicowy polityk w muszce - Janusz Korwin-Mikke, z drugiej również powszechnie uwielbiana/znienawidzona prezenterka z TVN - Jolanta Pieńkowska. Te dwie osoby kiedyś dosyć mocno pokłóciły się w programie "Dzień Dobry TVN" (przyznam ze wstydem, że oglądam) o podejście do kobiet. Korwin-Mikke ma taki brzydki zwyczaj, że przy każdej nadarzającej się okazji musi podkreślić, że kobiety są głupsze od mężczyzn i najlepiej sprawdzają się przy garach, ewentualnie mogą sobie grać na pianinie, ogólnie śmierdzi od niego takim arystotelesowskim podejściem wedle którego kobieta jest czymś pomiędzy dzieckiem a mężczyzną. Brzydko! A fuj! W postępowym państwie demokratycznym nie godzi się głosić takich wstrętnych, reakcjonistycznych bredni. Korwin-Mikke jest tu tylko przykładem, bo każdy kto ośmieli się powiedzieć, że np. mężczyźni są lepszymi stolarzami naraża się na powszechny hate ze strony opinii publicznej. Wyobraźmy sobie jednak, że można taką sytuację odwrócić. Wyobraziliście sobie? To już nie musicie, bo we wspomnianym już "Dzień dobry TVN" takie kwestie się odwraca, ogólnie wszystko tam się wywraca do góry nogami i wychodzą niezłe kwiatki. Otóż ja oglądając kiedyś rozmowę na temat "W czym kobiety są lepsze od mężczyzn" dowiedziałem się, że są lepsze praktycznie we wszystkim, są inteligentniejsze, są lepszymi kierowcami, lepszymi menadżerami (a raczej menadżerkami), wszystko podawane jako oczywista oczywistość. Najbardziej zacietrzewiona oczywiście była Jolanta Pieńkowska od której wyraźnie czuć feministyczny smrodek. Po obejrzeniu tego programu stwierdziłem, że mężczyźni mogą równie dobrze wyginąć jak w "Seksmisji", bo są do niczego. Co ciekawe nie słyszałem głosów oburzenia co do dyskryminacji mężczyzn. "Mężczyźni mają mniejszą inteligencję emocjonalną" - prawda, fakt naukowy! "Kobiety są gorsze w naukach ścisłych" - wstecznictwo, szowinizm, hate speech!

Jedziemy dalej, nie ma chyba obecnie nic bardziej kontrowersyjnego niż dyskusje nad kwestiami rasowymi, wiadomo, niewolnictwo, Hitler i te sprawy, czy jednak poprawność polityczna powinna mieć pierwszeństwo przed obiektywnymi badaniami naukowymi? Weźmy amerykańskiego noblistę, biochemika i genetyka profesora Jamesa Watsona, który powiedział kiedyś coś takiego (za wikipedią):

"14 października 2007 The Sunday Times opublikował wywiad z Watsonem, w którym wyraził on wątpliwości, co do rozwoju Afryki stwierdzając, że polityka społeczna w tej kwestii opiera się na przekonaniu, iż przedstawiciele rasy czarnej dorównują inteligencją przedstawicielom rasy białej. Tymczasem badania pokazują, że jest inaczej"

Facet był hardkorem, ta hardkorowa wypowiedź kosztowała go zawieszenie w obowiązkach dyrektora Cold Spring Harbor Laboratory w Nowym Jorku a uniwersytety odwołały jego wykłady, ostatecznie przeszedł na wcześniejszą emeryturę i musiał przeprosić za swoje słowa. Super, misja wykonana, parszywy rasista zneutralizowany. Ale co jeśli okaże się, że rzeczywiście statystycznie Czarni są mniej inteligentni od Białych? Czy powinno się takie badania przemilczeć, bo tak? Przecież to normalne, że ludzie różnią się od siebie fizycznie, nikogo nie zdziwi jeśli napiszę, że Murzyni z Afryki mają ciemną skórę i statystycznie dłuższe penisy niż Europejczycy, co by było złego w tym gdyby Murzyni mieli nieco niższe IQ? Dla mnie długość penisa czy inteligencja to po prostu cechy danego człowieka. Czy stwierdzenie, że jakiś naród ma dłuższe penisy albo wyższą inteligencję musi od razu prowadzić do jakiegoś holokaustu, czy ktoś jest przez to gorszym człowiekiem? Przecież to, że Murzyni wyglądają tak a nie inaczej jest wynikiem doboru naturalnego i dostosowania do panujących w Afryce warunków, wyższa inteligencja Europejczyków tak samo może wynikać z geografii, w tych warunkach inteligencja mogła np. przydać się bardziej niż zwinność czy wytrzymałość. Założę się, że gdyby okazało się, że Czarni są inteligentniejsi, to przeszłoby to dużo łagodniej. Jako ciekawostkę dodam, że ponoć statystycznie najinteligentniejsi są przedstawiciele rasy żółtej, jako "białas" nie czuję się z tego powodu ani trochę urażony.

O tym jak bardzo upolitycznione mogą być informacje na temat "badań naukowych" najlepiej świadczy to co ostatnio znalazłem w necie: http://www.edziecko.pl/rodzice/1,102740,8379055,Naukowcy__dzieci_homoseksualistow_sa_lepiej_przystosowane.html
Tutaj od razu możemy wyczytać, że: "Dzieci homoseksualistów są lepiej przystosowane do życia społecznego niż ich rówieśnicy - wynika z najnowszych badań.". Super, lobby homoseksualne bardzo się cieszy z wyników takich badań, co jednak z tego wynika? Jeśli przyjmiemy, że homoseksualiści lepiej wychowują dzieci, to logiczną konsekwencją jest stwierdzenie, że heteroseksualiści gorzej wychowują swoje dzieci. Proponuję teraz jechać do któregoś z postępowych krajów skandynawskich i ogłosić tam publicznie, że homoseksualiści gorzej wychowują swoje dzieci, jak się na etykietce homofoba skończy to będzie dobrze. Za to wyniki badań z których wprost wynika, że tradycyjne małżeństwa wychowują dzieci "gorzej przystosowane społecznie" można sobie swobodnie ogłosić bez obaw, bo co? Najwyżej się jacyś śmieszni katole obrażą. Jest polityczne zapotrzebowanie na takie rewelacje i to jest ważne.

Jak już o katolach mowa, to chciałbym zakończyć taką jedną śmieszną sprawą, którą się podniecali ludzie mediów niedawno. Sprawa dotyczy wypowiedzi mojego "ulubionego" Janusza Palikota, który nazwał Jarosława Gowina "katolicką ciotą". Jak on mógł? On? Obrońca gejów, transseksualistów, jednorożców i innych różowych stworzonek?! Pierwszą osobą, którą zapytano czy poczuł się urażony był jego partyjny kolega Robert Biedroń, który jak wszyscy wiemy ciotą jest... tfu, to znaczy gejem, a "ciota" to obraźliwe określenie geja (tak samo jak "pedał"). Biedroń obrażony nie jest, ale Palikotowi i tak haniebnej wypowiedzi nie darowano, bo właśnie obraził gejów z całego świata i pokazał, że jest hipokrytą. Oczywiście nikt nie spytał Jarosława Gowina czy jako katolik nie czuje się obrażony, bo to przecież on został nazwany katolicką ciotą. W postępowym państwie demokratycznym po katolach można jeździć jak po łysej kobyle, ale od homoseksualistów wara! Zostaw tego biednego geja ty katolicka cioto! Ja co prawda jestem za wolnością słowa i chcę, żeby można było jeździć zarówno po "katolach" jak i po "pedałach", ale to już temat na inny wpis, po prostu nienawidzę tej całej poprawnej politycznie hipokryzji.   

Obserwując przekazy medialne od razu można zauważyć, że tam idea równości płci, rasy, wyznania itp. została totalnie wypaczona. Triumfy święci podejście w stylu propagowanej przez środowiska lewicowe dyskryminacji pozytywnej. Tyle, że w mediach to jest jest wypaczone do tego stopnia, że broni się wszystkich grup uznawanych za społecznie upośledzone, a jednocześnie jest przyzwolenie na jeżdżenie po grupie rzekomo dominującej, dlatego można dyskutować o tym w czym kobiety są lepsze od mężczyzn ale odwrotnie już nie można. Jeśli miałbym wskazać najbardziej dyskryminowaną obecnie grupę to bez wahania powiedziałbym, że są to "biali heteroseksualni mężczyźni" :) .

wtorek, 6 marca 2012

Rozmowa kwalifikacyjna

Wspominałem już, że nie lubię zaczynać nowych rzeczy? Oczywiście wspominałem na samym początku. W dzisiejszych czasach liczy się elastyczność, umiejętność dopasowywania się do nowych warunków. Ja niestety szczególnie elastyczny nie jestem, może nie jest tragicznie, ale jednak dopasowywanie się do nowych sytuacji sprawia mi pewien ból albo raczej dyskomfort, to lepsze słowo. Rozpoczynanie nowej pracy jest zawsze taką sytuacją, która powoduje dyskomfort, w szczególności u osób nie lubiących zmian takich jak ja. Żeby jednak rozpocząć nową pracę, często trzeba przejść przez takie coś, co nazywa się rozmową kwalifikacyjną, to jest naprawdę bolesne! Ja właśnie musiałem przez to przejść dzisiaj, myślę sobie, że nie może być tak źle, w końcu moja pierwsza rozmowa kwalifikacyjna była po angielsku, więc jako człowiek jakoś tam doświadczony nie powinienem mieć z tym większego problemu. Problemu nie było, ale podczas tej niby "rozmowy" naszły mnie takie dziwne myśli, że aż muszę o tym tu napisać.

No więc wchodzę tam sobie, siedzą jacyś ludzie i czekają na swoją kolej, uśmiecham się do nich, witam się, siadam na krześle i w typowy dla introwertyka sposób myślę "o cholera, teraz będę musiał z tymi ludźmi gadać o pogodzie, czy temu podołam?". Nie było źle, wiecie, pomimo mojej małomówności i lekkiej fobii społecznej potrafię być całkiem gadatliwą osobą, sam tego nie rozumiem, więc nie pytajcie mnie jak to działa. No więc po jakimś czasie prosi mnie do pokoju miły pan wyglądający bardzo przeciętnie i bardzo poprawnie oprócz tego, że wszystko jest z nim nie tak, zaraz wyjaśnię dlaczego. Zdecydowanie ściskam jego rękę, żeby nie było "śniętej ryby" ale też nie za mocno, facet odwzajemnia to z podobną siłą przy czym robi to trochę mechanicznie. Wtedy się zaczyna:

-Proszęuśąśćtratatatataczyjesttopańskapierwszarozmowasrututututileczasupanjuższukapracy...

I takie tam, z potoku słów wystrzeliwanych jak z karabinu maszynowego zrozumiałem może połowę i odpowiedziałem jak mogłem. Facet miał przed sobą karteczkę, w którą czasami spoglądał i recytował z pamięci różne zdania i co jakiś czas zadawał pytania ułożone według jakiegoś ściśle określonego wzoru. Nie wiem czy akurat ta firma jest częścią jakieś wielkiej korporacji ale facet przeprowadzający "rozmowę" (jeśli można to tak nazwać) był typowym korporacyjny produktem. Po standardowym "wymień swoje mocne strony/dlaczego mam pana zatrudnić" rozpoczął się kolejny potok zaprogramowanych wcześniej słów, z którego znów połowy nie zrozumiałem. Wtedy pierwszy raz przyszło mi do głowy, kurwa! Rozmawiam z robotem, z wyglądającym jak człowiek androidem. Mógłbym się założyć, że potrafił zrobić sztuczkę z nożem jak Bishop z Obcego 2! Wymieniając swoje pozytywne cechy spróbowałem słów-kluczy w stylu "odpowiedzialny", "kreatywny"... zaraz, czy ja jestem kreatywny?! Pewnie według standardów ustalonych przeze mnie samego jestem. Dobra, dalej "elastyczny"... nie! Tego nie powiem! Przecież wszyscy wiedzą, że nie jestem elastyczny, jakie to głupie! Z tego wszystkiego zapomniałem, że szybko się uczę nowych rzeczy. Nie wiem czy wyszedłem na osobę komunikatywną, pewnie nie, chociaż nie wiem czy można wyjść na osobę komunikatywną rozmawiając z maszyną do mielenia kandydatów. Strategia słów kluczy okazała się całkiem skuteczna, jakiekolwiek próby skierowania "rozmowy" na bardziej swobodne tory kończyła się niepowodzeniem, widocznie oprogramowanie androida na to nie zezwalało. Na koniec dowiedziałem się, że właściwie to szukają osoby z doświadczeniem na podobnym stanowisku, ale jeszcze mogę się spodziewać zaproszenia na drugi etap rekrutacji. Ja mam doświadczenie zawodowe typowo studenckie, więc he he takie sobie, to tu to tam na umowach nazywanych popularnie śmieciowymi, które nawiasem mówiąc bardzo sobie chwalę :). Ciekawe skąd swoje "doświadczenie na podobnym stanowisku" biorą ludzie z "doświadczeniem na podobnym stanowisku" kiedy wszędzie wymagają "doświadczenia na podobnym stanowisku"? Czy to aby nie firma taty/wuja/dziadka?

Mimo wszystko mam nadzieję, że dostanę tę pracę. Jeśli nie to, o zgrozo, czeka mnie być może kolejna rozmowa z innym robotem!

poniedziałek, 27 lutego 2012

Kto kontroluje kontrolującego?

Uwaga, to pierwszy poważny post z cyklu "Filozofololo", autor grzebie w swoim mózgu, wyciąga różne przemyślenia i skleja w takie coś, zapewne ma zamiar namieszać wam w głowie, w trakcie pisania sam może dojść do tego, że nie ma racji, dlatego jest to hobby całkiem ryzykowne. Przed czytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.

Klasycznym argumentem różnych "wujków na imieninach" przeciwko wolnościowym rozwiązaniom jest to, że "ktoś to wszystko przecież musi kontrolować". To bardzo ciekawy argument, brzmi bardzo rozsądnie, przeważająca większość ludzi uważa go za słuszny i raczej się nad nim nie dyskutuje. Ludzie są z natury źli i jak nikt ich nie kontroluje, to robią bardzo brzydkie rzeczy. Ciekawsze jest w nim jednak to, że odnosząc go do systemu społecznego i państwa, dzieje się z nim coś bardzo nie teges. Mianowicie kto kontroluje kontrolujących? Żeby ten na dole robił wszystko dobrze, musi być ktoś na górze kto go kontroluje, żeby ten na górze dobrze kontrolował, musi być ktoś wyżej, kto będzie jego kontrolował... Wiecie do czego to zmierza? Do nieskończonego łańcucha kontrolowanych i kontrolujących.

Czy zawsze tak musi być? Niekoniecznie. Kontrola polega na pilnowaniu czy przestrzegane są pewne ustalone wcześniej zasady, jeśli kontrolowany ich nie przestrzega, to kontrolujący ma prawo nałożyć na niego jakieś sankcje moralne lub praktyczne. Kiedy to może działać? Kiedy mamy kogoś kogo nazwę tutaj Wielkim Kontrolującym (brzmi groźnie, coś jak Wielki Budowniczy czy Latający Potwór Spaghetti). Mało tego, Wielcy Kontrolujący naprawdę istnieją, jest to taki gostek albo gostka (nie po polskiemu napisałem, trudno), który/która jest twórcą tych zasad, standardów czy czego tam jeszcze, są to jednostki uprawnione do ostatecznej kontroli i odpowiadają tylko sami przed sobą. Takim Wielkim Kontrolującym jest szef firmy, on jako cielesny bóg stworzył swoją firmę i spisał jej dekalog. W tym przypadku kontrola działa prawidłowo, pracowałem w takiej firmie co robiła klawiatury, była tam pani albo pan z kontroli jakości i oni sprawdzali czy wszystko jest dobrze, a klawiatury, które były do dupy szły do poprawy, Wielki Kontrolujący określił jak wygląda dobra klawiatura a jak klawiatura do dupy, trochę upraszczam ale tak to właśnie działało!

Dlaczego ten genialny mechanizm w przypadku systemu społecznego jest z założenia failem? Ano gdzieś po drodze zgubiliśmy Wielkiego Kontrolującego, albo on jest tylko za bardzo nie wiadomo kto nim jest i co właściwie ma kontrolować. Dawniej władza państwowa pochodziła od Boga (średniowieczni królowie) albo samych królów i cesarzy uważano za bogów na Ziemi (np. starożytny Egipt), to w tamtych czasach rozwiązywało problem Wielkiego Kontrolującego, prawo pochodziło od Boga, kontrolujący kontrolowali kontrolowanych, władca kontrolował kontrolujących a ponad wszystkim był Bóg, który po śmierci mógł wyciągnąć konsekwencje wobec władcy, mniej więcej tak było. Wszystko fajnie tylko gdzie ten Bóg? Halo! Wielki Kontrolujący, możesz mnie pstryknąć w ucho i udowodnić mi, że istniejesz?
 ... ... ... ... (nerwowe stukanie w blat biurka) ... ... ... ... (odgłos drapania się po głowie) ... ... ... ...
Jestem tylko marnym człowiekiem, nie wiem wszystkiego, na razie nazwałbym się agnostykiem skłaniającym się w stronę ateizmu, może jakiś Bóg istnieje, ale fizycznych dowodów nie ma żadnych, więc niepoważne byłoby powierzanie ostatecznej kontroli nad władzą komuś, kogo w świetle faktów w ogóle nie ma. No to weźmy Wielkiego Kontrolujacego jako jednego człowieka (tak jak w firmie), w tym momencie władza pochodzi od siły, każdy kto ma wystarczająco dużo siły i charyzmy może po nią sięgnąć i ustalić swoje zasady. Tu mamy zgrzyt, nie dosyć, że siłą podporządkowuje sobie resztę, to kontroluje czy wszystko jest zgodne z JEGO zasadami, to zawsze będą jego zasady a nie jakieś uniwersalne (zresztą takich nie ma). Niby wszystko ok, ale pracować do firmy idzie się dobrowolnie, z przestrzeganiem prawa tego nie ma, społeczeństwo nie jest wspólnie myślącą masą (chociaż czasami to tak wygląda) i wielu ludziom jego zasady mogą się nie podobać, dlaczego on może ich kontrolować a jego nikt nie kontroluje? Jeśli on siłą mógł narzucić swoje zasady to czemu oni siłą nie mogą go obalić i narzucić swoich? Teraz najlepsze czyli władza ludu. Jeśli ktoś ma kontrolować to co się dzieje w społeczeństwie, to czemu ma tego nie robić samo społeczeństwo. Tak jest podobno w demokracji.

-Kto nas kontroluje?
-No policja i sądy!
-A kto kontroluje policję i sądy?
-Ministerstwa spraw wewnętrznych i sprawiedliwości?
-A kto je kontroluje?
-Tusk!
-A kto kontroluje Tuska?
-No jak to kto? My!

Tak niepostrzeżenie wyszedł mi sucharski dowcip ha ha ha, przezabawne. Z tego wychodzi nam coś dziwnego, wychodzi na to, że sami siebie kontrolujemy. No więc po jaką cholerę nam ten Tusk!? Ok, Tuska wybrała większość która w demokracji rządzi (też mamy element siły, każda władza łączy się z siłą) żeby ich kontrolował, oni go kontrolują uzbrojeni w kartki, które raz na jakiś czas wrzucają do urny. Wniosek: większość sama siebie kontroluje i w tym systemie ma prawo rządzić mniejszością. I teraz gwóźdź programu! Mniejszością rządzi samokontrolująca się większość uzbrojona w Tuska, której już nikt nie kontroluje, a przynajmniej nie w stopniu absolutnym (więc dziennikarze i opozycja się nie liczą), czym to się różni od dyktatury? Może tym, że kiedyś ludzie z mniejszości mogą stać się większością i zupełnie niekontrolowani przez nią narzucać jej różne rzeczy, z drugiej strony teoretycznie każdy może zastać dyktatorem, więc niewiele się to różni. Tak drodzy wujkowie z imienin i inni obrońcy porządku wszelakiego, prawda jest taka, że kontrolują nas ludzie, których nikt nie kontroluje, w świecie, którego najprawdopodobniej też nikt nie kontroluje (chyba, że Jahwe/Bóg/Allah łaskawie wpadnie). Jak można pozwalać na taki brak kontroli?! Pomimo miłościwie nam kontrolujących Kim Dzong Ilów, Kadafich (tych dwóch odeszło już do krainy wiecznego kontrolowania), Obamów, Merkelowych i Tusków, na świecie panuje generalnie totalna anarchia... i jakoś to wszystko kurde działa. Może więc nie traktujmy tego całego kontrolowania aż tak poważnie, przynajmniej na poziomie urzędniczej biurokracji.

Na koniec tego epickiego wpisu, w ramach rozluźnienia, piosenka i teledysk! W ramach akcji "dopóki nie ma ACTA"!





środa, 8 lutego 2012

Poetycko o Stalinie

Odeszła Wisława Szymborska, poetka, laureatka Literackiej Nagrody Nobla, autorytet, ulubienica postępowych salonów... komunistka. No dobra, odcięła się od tego, chociaż tego nie byłbym taki pewien. Nie znam się na jej wierszach, w ogóle nie znam się na poezji, chyba zbyt prymitywny na to jestem, wybaczcie. Z tego co pamiętam omawiałem w szkole jakieś jej wiersze, z tego co pamiętam były nawet całkiem ładne, nie neguję tego. Nie wiem co obecnie dzieje się w szkolnictwie polskim, Szymborska jeszcze tam jest obecna czy jej nie ma? Mimo wszystko, warto przypomnieć o czym dawniej pisała wielka poetka, w szkole wam raczej o tym nie powiedzą, bo przecież nie wypada.


Pod sztandarem rewolucji wzmocnić warty
wzmocnić warty u wszystkich bram



(...)

Oto Partia - ludzkości wzrok
Oto Partia siła ludów i sumienie?
Nic nie pójdzie z jego życia w zapomnienie



Takie oto rzeczy Szymborska pisała po śmierci pewnego sympatycznego pana z wąsami, całkiem spoko. Mało? Weźmy taki wierszyk jak Wstępującemu do Partii, też fajny:


Pytania brzmią ostro,
ale tak właśnie trzeba,
bo wybrałeś życie komunisty
i przyszłość czeka
twoich zwycięstw.



(...)

Partia. Należeć do niej,
z nią działać, z nią marzyć

z nią w planach nieulękłych,

z nią w trosce bezsennej -

wierz mi, to najpiękniejsze,

co się może zdarzyć,

w czasie naszej młodości

- gwiazdy dwuramiennej.



Leninowi w czerwonych niebiosach właśnie popłynęła łza, tow. Stalin "lubi to" na Facebooku. Na deser jeszcze fragment pieśni harcerskiej napisanej przez Szymborską w czasach kiedy była szychą w PZPR:


Komsomolskie jasne słońce opromienia cały świat
pozdrowienia śle dziś Polsce
cała młodzież kraju Rad



Cudowne! Czytelnicy "Gazety Wyborczej" już mnie mogą wyzywać od ziejącego nienawiścią faszysty ("Faszyzm nie przejdzie!"), wroga społeczeństwa otwartego czy co tam sobie wymyślą niezgodnego ze świętymi "standardami europejskimi", przyjmuję na moją chudą klatę. Wbrew pozorom, to że przypominam socrealistyczną pisaninę zmarłej noblistki nie jest jakimś atakiem na nią. Szymborska przyznała się, że za młodu była zafascynowana socjalizmem, ja wiem, takie były czasy, albo się pisało to co władza chciała albo się nie pisało wcale, nie każdemu się chce zapieprzać przy maszynie, fajniej pisać. Czynnie wspierała zbrodniczy stalinowski system i nie wypierała się tego. Nie wiem czy przepraszała za to czy nie, nie obchodzi mnie to, ważne, że wszyscy jej to wybaczyli jako "błąd młodości". Teraz wyobraźcie sobie znanego poetę, który za młodu był członkiem NSDAP i pisał wiersze ku chwale Hitlera. Wybaczono by mu to? Wątpię, choćby się kajał do końca życia to i tak na zawsze pozostanie cholernym hitlerowcem. Głupi młody poseł, któremu zdarzyło się w młodości bawić się w "wszechpolaczka" i "zamawiać pięć piw" ma przesrane, zawsze będzie cholernym faszystą, choćby stał się słusznym socjalliberałem i wstąpił do PO. Tymczasem babce, która pisała wiersze wielbiące kolesia, którego ofiary liczy się milionach, jak gdyby nigdy nic wybacza się to jako "błąd młodości". Hmmm... Podwójne standardy? Niestety hasła o równości i braterstwie (pod lufą karabinu) nie tylko nie wychodzą z mody, ale i piewcom takich haseł się więcej wybacza. Tylko zabawne czy już niepokojące?
   

sobota, 4 lutego 2012

Wydarzenie medialne, "cała Polska" i detektyw Rutkowski

Zła wiadomość to dobra wiadomość. Dobra wiadomość to żadna wiadomość.

Nie odkryłem Ameryki, myślę, że nawet ludzie, którzy nigdy nie siedzieli w szeroko pojętym dziennikarstwie, znają tę złotą zasadę działania mediów. Ja jako osoba, która jakoś tam dziennikarstwem i mediami się interesuje (z racji studiowania różnych pierdół na uniwerku), jestem już skrzywiony i wyczulony na takie rzeczy. Jeśli ktoś chce zobaczyć jak wygląda w praktyce kreowanie medialnego wydarzenia i urabianie opinii publicznej, niech cyknie sobie np. na TVN 24. Tylko broń Boże nie PATRZCIE na to ani nie OGLĄDAJCIE... OBSERWUJCIE!

Od przedwczoraj, kiedy by się nie włączyło, wałkowany jest jeden temat: najpierw "mała Madzia zaginęła", później "matka upozorowała porwanie" by przejść w końcu do (nie powiedzianego wprost) "matka zabiła małą Madzię". To jest najważniejsze wydarzenie ostatnich dni i to jest to czym żyje "cała Polska", kimkolwiek jest "cała Polska", to na pewno nie żyłaby tym, gdyby nie żył tym cały TVN 24. Och, przepraszam, TVN bardziej "z tego żyje" niż "tym żyje", to tak dla ścisłości. Nie twierdzę, że to jest jakieś bardzo złe, telewizja (szczególnie prywatna) musi szukać dochodu, a dochód przynoszą głośne wydarzenia, najlepiej takie chwytające za serducho, tak działa rynek a ja jestem wybitnie prorynkowy (co nie znaczy, że musi mi się w tym wszystko podobać). Do pewnego momentu to było całkiem w porządku, sprawa rzekomego porwania była nagłośniona, ludzie włączyli się do akcji poszukiwania dziecka, dobrze było wiedzieć, że są w tym kraju aktywne i chętne do pomocy jednostki. Mojego banana na twarzy zjadł dalszy obrót spraw, od początku były jakieś wątpliwości co do matki dziecka, nawiasem mówiąc ona od razu wyglądała mi na matkę z przypadku, ale kiedy ostatecznie do akcji włączył się absolutnie kultowy, niezwykle zajebisty detektyw Krzysztof Rutkowski, w swoich równie zajebistych ciemnych okularach, wszystko runęło jak domek z kart. Odkrycia Rutkowskiego stały się sensacyjnym kawałkiem mięsa, na który wygłodniałe media rzuciły się jak dzikie zwierzęta. Ludzie z TVN 24 nigdy wam tego nie przyznają, ale fakt, że to matka była odpowiedzialna za śmierć dziecka to było to, na co nieśmiało czekali. Rozpoczęło się to obrzydliwe rozkręcanie karuzeli, którego nie lubię, nadawanie "ważności" sprawom, mówienie ludziom o czym powinni gadać i rozmyślać (fachowo nazywa się to agenda-setting), robienie z ludzi pozornie zaangażowanych zombie. Cholera! Nawet ja o tym teraz piszę, nikt nie jest w 100% odporny na siłę mediów. Patrzę sobie na swoją matkę, która od rana do wieczora ogląda teraz TVN 24 i się ekscytuje: "Co to za matka?!", "Ja bym tej k***** pokazała", "takie ładne dziecko". To moja mama i pamiętam o tym, ale jak się bliżej przyglądam, to widzę istotę siedzącą przed telewizorem, której ludzie z telewizji grzebią paluchem w mózgu poszukując różnych emocji, złości, empatii, pierwotnych morderczych instynktów i to wszystko sobie naciskają jak małpa w promie kosmicznym. Nie dosyć, że w kółko wałkują ten sam materiał, w którym matka najpierw z płaczem prosi "oddajcie mi dzieciątko" a później również z płaczem: "uderzyła główką o próg", to jeszcze telewizja zapełnia się medialnymi bywalcami. Dyżurna pani psycholog wyjaśnia, że szok i w ogóle, druga, że niedojrzałość, wszystko przeplatane wypowiedziami króla detektywistycznej zajebistości, Krzysztofa Rutkowskiego, który z pełną odpowiedzialnością zapewnia nas, że przy znalezionym zawiniątku czuł "swąd mięsa".

Krzysztof Rutkowski - czysta zajebistość chodząca na dwóch nogach w ciemnych okularach
















Rutkowski jest prawdziwą gwiazdą tego medialnego wydarzenia i trzeba przyznać, że nieźle się przy nim lansuje. Ciemne okulary, opowieści o udanych akcjach, gry operacyjne, hardzi faceci w kominiarkach, jeśli producenci z USA będą szukali kogoś do głównej roli w "CSI: Kryminalne zagadki Warszawy", to Rutkowski jest właściwą osobą. Dziwna postać, milicyjna przeszłość, niejasne powiązania, grzebnie się w politykę, aresztowany za powiązania z aferą paliwową, kiedyś miał swój program w telewizji, w ogóle widać, że to burak, ale coś w sobie genialnego ma. Obecnie Rutkowski nie cieszy się sympatią telewizji, policji i chyba w ogóle całego establishmentu, czyli już w jakiś sposób wzbudza moja sympatię. Nie zrozumcie mnie źle, z pyska mu źle patrzy, widać, że to cwany sukinkot, który lansuje się na tle nieprzyjemnego wydarzenia, ale jednak jest całkiem skuteczny, w przeciwieństwie do mocno nieudolnej państwowej policji, która jedyne co potrafi to spisywać studentów za picie browara w parku. Miał rację z tym, że łażenie z armią policjantów i drogim sprzętem w poszukiwaniu ciała dziecka to wydawanie pieniędzy podatników na marne, wystarczyło od razu złapać mamuśkę za włosy, pociągnąć ze sobą i poprosić by wskazała miejsce. Proste? Proste! Oczywiście okazało się, że metody detektywa są "karygodne" i niezgodne z (uwaga!) "standardami europejskimi". Nikt nie wie czym właściwie są te standardy europejskie, ale powszechnie są uważane za święte, mnie tam to wali, wiem, że Rutkowski jako prywatny detektyw jest skuteczny. Tak na marginesie ten blog też jest niezgodny ze standardami europejskimi, więc czytajcie na zdrowie!

Ok, kończę przydługą dygresję na temat Rutkowskiego i pewnie należałoby skończyć ten wpis. Media nakręcają spektakl, tylko jaki jest tego sens? Czy to komuś pomogło? Mnie też naprawdę szkoda tego dziecka ale czy mam z nim coś wspólnego? Raczej nie. Dobrą postawą było włączenie się w akcję poszukiwania, ale czy zamartwianie się dla samego zamartwiania też jest dobre? Czy upajanie się tragedią jest takie fajne? Bo ja widzę ludzi upajających się cudzą tragedią, którzy zaspokajają prymitywną ciekawość w przerwach na kanapkę z pasztetem. Oczywiście nic innego nie mogą zrobić, nie pochodzą z otoczenia tego dziecka i jego rodziny, nie mogą się naprawdę przejąć losem Madzi, w zamian media narzucają im sztuczne "przejmowanie się", bo powinni się przejmować, bo "cała Polska" się przejmuje. Czy wiecie ile dzieci właśnie umiera na świecie? Weźmy Afrykę, ten wrzód na sumieniu żyjących w dobrobycie Europejczyków i Amerykanów. Słyszycie o tamtych dzieciach? Oczywiście, że nie, bo są czarne, chude albo mają spuchnięte brzuszki. Madzia była ładną małą dziewczynką, w śpioszkach, to wygląda fajniej. Nie chcę być źle zrozumiany, to nie tak, że mówię wam, "olejcie Madzię, przejmujcie się dziećmi z Afryki", nie jestem młodym komuchem w hipsterskich okularach przesiadującym w Starbucksie. Chodzi o to, że dla ludzi nieprzejmowanie się sprawami od nich odległymi jest normalne, nie można przejmować się wszystkim. Na świecie dzieją się złe rzeczy i trzeba to zaakceptować, to jest dosyć okrutne miejsce zapomniane przez wszystkich bogów, którzy je ponoć stworzyli. Telewizja próbuję nam stworzyć jakąś kolektywną świadomość na zasadzie "cały świat cierpi", "cała Polska współczuje", to może fajnie brzmi, ale efekt jest przeważnie mało zachęcający. Lepiej by było gdyby zamiast nałogowo oglądać wiadomości współczując temu i tamtemu lub krzycząc, że rząd powinien się tym zająć, każdy rozejrzał się po swojej okolicy i może naprawdę komuś pomógł.     



piątek, 3 lutego 2012

Babcia i MTV

Ostatnio zdarzyło się w moim życiu coś niesamowitego. Zadzwoniła do mnie moja babcia. W samym dzwonieniu nie ma w nic niezwykłego. Babcia siedzi w domu sama i nie chce znaleźć sobie jakiegoś ciekawego zajęcia, za to ciągle dzwoni do najbliższej rodziny i potrafi po pół godziny (nawet 3 razy w ciągu dnia) gadać o swoich chorobach, ciotkach, których nawet nie znasz lub żalić się, że nikt jej nie odwiedza, chociaż byłeś u niej dwa dni temu i siedziałeś trzy godziny jedząc przesłodzone pierniki i słuchając pasjonującej opowieści o tym, co ksiądz mówił na kazaniu. Z drugiej strony, dobrze że babcia dzwoni niż miałaby w ogóle nie dzwonić... Dobra, o czym to ja? Aha! Otóż babcia dzwoni, mówi różne rzeczy i naglę słyszę: "Piotruś, bo ja sobie właśnie oglądam MTV i tam jest taki program, nazywa się Krib, Kribs jakoś tak i tam gwiazdy pokazują swoje domy, ale oni mają fajne te domy...". Zamurowało mnie, domyśliłem się o jaki program chodzi, było to "MTV Cribs" (kiedyś z nudów zdarzyło mi się obejrzeć), ale nie to jest przecież ważne! Moja babcia, która skończyła równo 80 lat i MTV w jednym zdaniu?! Toż to niezwykłe! Ja, 22-latek uciekam od MTV jak najdalej a moja babcia od tak zaczyna to oglądać! Poczułem się dosyć staro i dziwnie. Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy. Na razie tylko program gdzie Pudzian prezentuje swoją chałupę i 10 samochodów, ale co następne? Program o geju umawiający się na randkę z ojcem swojego chłopaka? Czy babcia to wytrzyma?

Dopóki MTV nie stało się drugą najgłupszą rzeczą na Ziemi zaraz po programach Disneya z Hannah Montana i japońskich teleturniejach, to była całkiem normalna stacja muzyczna. Ok, powiedzmy to sobie wprost, nigdy nie było tam szczególnie mądrze, ale w latach 80. i 90. naprawdę była tam muzyka, były całkiem zabawne kreskówki a nawet było coś takiego jak "Headbangers Ball" (szukajcie teraz programu dla metali i rockersów, życzę powodzenia). Nie wiem jak jest w zagranicznych stacjach, ale w MTV Polska, jeśli tylko mam siłę na to patrzeć, widzę niewyobrażalną głupotę wylewającą się z ekranu. Chcecie zobaczyć pustackie dzieci bogatych gwiazdorów i ich życiowe "problemy"? Włącz MTV! Chcesz posłuchać naprawdę beznadziejnej muzyki (jeśli jakakolwiek jest)? Włącz MTV! Chcesz zobaczyć reality show o różnego rodzaju retardach kopulujących z kim popadnie? Włącz MTV! Tam są nawet śmiesznie krzyczący Japończycy skaczący przez przeszkody! Jeśli MTV jest pełnoprawnym produktem cywilizacji zachodu, to znaczy, że cywilizacja zachodu ma problem. Kiedy Jezus zobaczył dzisiejsze MTV, to stwierdził, że umierał na marne i postanowił, że lepiej nie wracać.

To wpis o babci czy hate na MTV? Dobra, to jest hate na MTV ze szczyptą babci. No ale sami przyznacie, że to rzecz warta opisania, babcia dzwoni do was i mówi wam, że właśnie ogląda telewizję dla średnio rozgarniętych gimbusów. Czysty surrealizm!

środa, 1 lutego 2012

Pierwszy!

(odgłos dmuchania w mikrofon) Raz, dwa. Raz, dwa. Czy mnie słychać? Ok.

 Witam wszystkich serdecznie! Wiem, że na razie piszę do samego siebie, ale to przecież też całkiem miłe i takie rozwijające "yntelektualnie". Nie lubię pisać różnego rodzaju "pierwszych wpisów", "pierwszych postów", "pierwszych artykułów", bo za bardzo nie wiem o czym pisać. W ogóle nie lubię zaczynać nowych rzeczy, nie ma to jak siedzi się w czymś znanym i przyjaznym, jest się już w to wkręconym i można sobie fajnie płynąć z prądem lub pod prąd, nieważne, ważne jest to, że płyniesz. Z zaczynaniem nowych rzeczy jest tak, że człowiek nie jest pewien w którym momencie zacząć i czy w ogóle warto. To trochę jak z wpierdzielaniem się do rzeczki, wejście do zimnej wody nie jest przyjemne, nie jesteś pewien czy jakiś ciul nie wrzucił stłuczonej butelki, o którą rozwalisz sobie stopę, ale jak już wejdziesz to zaczyna się robić fajnie. Kiedyś trzeba zacząć, to zaczynam.

Zdarzyło mi się już robić coś takiego jak blogowanie, to było dawno, to było głupawe, podobało się kumplom i takie tam. Chyba większość z nas miała jakiegoś śmiesznego "bloga" na Interii albo Onecie, jedni o pieskach i kotkach, inni "kocham Gracjana", ja miałem takiego bluźnierczo-satyrycznego potworka z "dzieciarnianą" publicystyką, głupimi obrazkami i dowcipami zrozumiałymi tylko dla wtajemniczonych. Z szacunku do siebie i internautów już dawno go usunąłem, chociaż nie neguję go całkowicie, bo zawierał jakąś część mnie, tę część będę starał się przemycić tutaj.

O czym będzie blog niepoprawnie poprawny? Otóż jeszcze nie wiem o czym będzie! Zaskoczeni? Bo ja nie. Traktujcie go jako zbiór pisaniny o poważnych sprawach, niepoważnych sprawach, felietonów o wszystkich i o niczym, oraz ciężkich socjologiczno-filozoficznych rozkmin (a przynajmniej pozujących na takie... hehe). Mam nadzieję, że co do treści, to jeszcze jakiś konkretny pomysł się urodzi. No to dlaczego taka nazwa? Niepoprawnie poprawny. Bo niezły skurwiel i nonkonformista ze mnie, bo wydaje mi się, że myślę poprawnie, chociaż innym może się wydawać zupełnie inaczej, bo jestem tak poprawny, że aż niepoprawny, bo to taka beka z poprawności i niepoprawności politycznej... Ech, kogo ja próbuję oszukać! Nie zastanawiałem się zbyt długo nad nazwą, taka mi przyszła do głowy, wydawała mi fajna, chwytliwa i co najważniejsze, nie była zajęta :) . Pamiętajcie, że wiele spraw ma swoje bardzo proste wyjaśnienie, podobnie jak nazwa piosenki "Smells Like Teen Spirit" Nirvany :) (podobno nie chodziło o żadną rewolucję i "nastoletniego ducha", ale o jakiś dezodorant o nazwie "Teen Spirit" czy coś, poprawiać jeśli źle piszę).

Wiem, że blog prezentuje się paskudnie, ale jeszcze nie zdążyłem się dobrze zapoznać z możliwościami platformy blogger. Jak znajdę trochę czasu, żeby pogrzebać, to powinno być ładniej.