poniedziałek, 27 lutego 2012

Kto kontroluje kontrolującego?

Uwaga, to pierwszy poważny post z cyklu "Filozofololo", autor grzebie w swoim mózgu, wyciąga różne przemyślenia i skleja w takie coś, zapewne ma zamiar namieszać wam w głowie, w trakcie pisania sam może dojść do tego, że nie ma racji, dlatego jest to hobby całkiem ryzykowne. Przed czytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.

Klasycznym argumentem różnych "wujków na imieninach" przeciwko wolnościowym rozwiązaniom jest to, że "ktoś to wszystko przecież musi kontrolować". To bardzo ciekawy argument, brzmi bardzo rozsądnie, przeważająca większość ludzi uważa go za słuszny i raczej się nad nim nie dyskutuje. Ludzie są z natury źli i jak nikt ich nie kontroluje, to robią bardzo brzydkie rzeczy. Ciekawsze jest w nim jednak to, że odnosząc go do systemu społecznego i państwa, dzieje się z nim coś bardzo nie teges. Mianowicie kto kontroluje kontrolujących? Żeby ten na dole robił wszystko dobrze, musi być ktoś na górze kto go kontroluje, żeby ten na górze dobrze kontrolował, musi być ktoś wyżej, kto będzie jego kontrolował... Wiecie do czego to zmierza? Do nieskończonego łańcucha kontrolowanych i kontrolujących.

Czy zawsze tak musi być? Niekoniecznie. Kontrola polega na pilnowaniu czy przestrzegane są pewne ustalone wcześniej zasady, jeśli kontrolowany ich nie przestrzega, to kontrolujący ma prawo nałożyć na niego jakieś sankcje moralne lub praktyczne. Kiedy to może działać? Kiedy mamy kogoś kogo nazwę tutaj Wielkim Kontrolującym (brzmi groźnie, coś jak Wielki Budowniczy czy Latający Potwór Spaghetti). Mało tego, Wielcy Kontrolujący naprawdę istnieją, jest to taki gostek albo gostka (nie po polskiemu napisałem, trudno), który/która jest twórcą tych zasad, standardów czy czego tam jeszcze, są to jednostki uprawnione do ostatecznej kontroli i odpowiadają tylko sami przed sobą. Takim Wielkim Kontrolującym jest szef firmy, on jako cielesny bóg stworzył swoją firmę i spisał jej dekalog. W tym przypadku kontrola działa prawidłowo, pracowałem w takiej firmie co robiła klawiatury, była tam pani albo pan z kontroli jakości i oni sprawdzali czy wszystko jest dobrze, a klawiatury, które były do dupy szły do poprawy, Wielki Kontrolujący określił jak wygląda dobra klawiatura a jak klawiatura do dupy, trochę upraszczam ale tak to właśnie działało!

Dlaczego ten genialny mechanizm w przypadku systemu społecznego jest z założenia failem? Ano gdzieś po drodze zgubiliśmy Wielkiego Kontrolującego, albo on jest tylko za bardzo nie wiadomo kto nim jest i co właściwie ma kontrolować. Dawniej władza państwowa pochodziła od Boga (średniowieczni królowie) albo samych królów i cesarzy uważano za bogów na Ziemi (np. starożytny Egipt), to w tamtych czasach rozwiązywało problem Wielkiego Kontrolującego, prawo pochodziło od Boga, kontrolujący kontrolowali kontrolowanych, władca kontrolował kontrolujących a ponad wszystkim był Bóg, który po śmierci mógł wyciągnąć konsekwencje wobec władcy, mniej więcej tak było. Wszystko fajnie tylko gdzie ten Bóg? Halo! Wielki Kontrolujący, możesz mnie pstryknąć w ucho i udowodnić mi, że istniejesz?
 ... ... ... ... (nerwowe stukanie w blat biurka) ... ... ... ... (odgłos drapania się po głowie) ... ... ... ...
Jestem tylko marnym człowiekiem, nie wiem wszystkiego, na razie nazwałbym się agnostykiem skłaniającym się w stronę ateizmu, może jakiś Bóg istnieje, ale fizycznych dowodów nie ma żadnych, więc niepoważne byłoby powierzanie ostatecznej kontroli nad władzą komuś, kogo w świetle faktów w ogóle nie ma. No to weźmy Wielkiego Kontrolujacego jako jednego człowieka (tak jak w firmie), w tym momencie władza pochodzi od siły, każdy kto ma wystarczająco dużo siły i charyzmy może po nią sięgnąć i ustalić swoje zasady. Tu mamy zgrzyt, nie dosyć, że siłą podporządkowuje sobie resztę, to kontroluje czy wszystko jest zgodne z JEGO zasadami, to zawsze będą jego zasady a nie jakieś uniwersalne (zresztą takich nie ma). Niby wszystko ok, ale pracować do firmy idzie się dobrowolnie, z przestrzeganiem prawa tego nie ma, społeczeństwo nie jest wspólnie myślącą masą (chociaż czasami to tak wygląda) i wielu ludziom jego zasady mogą się nie podobać, dlaczego on może ich kontrolować a jego nikt nie kontroluje? Jeśli on siłą mógł narzucić swoje zasady to czemu oni siłą nie mogą go obalić i narzucić swoich? Teraz najlepsze czyli władza ludu. Jeśli ktoś ma kontrolować to co się dzieje w społeczeństwie, to czemu ma tego nie robić samo społeczeństwo. Tak jest podobno w demokracji.

-Kto nas kontroluje?
-No policja i sądy!
-A kto kontroluje policję i sądy?
-Ministerstwa spraw wewnętrznych i sprawiedliwości?
-A kto je kontroluje?
-Tusk!
-A kto kontroluje Tuska?
-No jak to kto? My!

Tak niepostrzeżenie wyszedł mi sucharski dowcip ha ha ha, przezabawne. Z tego wychodzi nam coś dziwnego, wychodzi na to, że sami siebie kontrolujemy. No więc po jaką cholerę nam ten Tusk!? Ok, Tuska wybrała większość która w demokracji rządzi (też mamy element siły, każda władza łączy się z siłą) żeby ich kontrolował, oni go kontrolują uzbrojeni w kartki, które raz na jakiś czas wrzucają do urny. Wniosek: większość sama siebie kontroluje i w tym systemie ma prawo rządzić mniejszością. I teraz gwóźdź programu! Mniejszością rządzi samokontrolująca się większość uzbrojona w Tuska, której już nikt nie kontroluje, a przynajmniej nie w stopniu absolutnym (więc dziennikarze i opozycja się nie liczą), czym to się różni od dyktatury? Może tym, że kiedyś ludzie z mniejszości mogą stać się większością i zupełnie niekontrolowani przez nią narzucać jej różne rzeczy, z drugiej strony teoretycznie każdy może zastać dyktatorem, więc niewiele się to różni. Tak drodzy wujkowie z imienin i inni obrońcy porządku wszelakiego, prawda jest taka, że kontrolują nas ludzie, których nikt nie kontroluje, w świecie, którego najprawdopodobniej też nikt nie kontroluje (chyba, że Jahwe/Bóg/Allah łaskawie wpadnie). Jak można pozwalać na taki brak kontroli?! Pomimo miłościwie nam kontrolujących Kim Dzong Ilów, Kadafich (tych dwóch odeszło już do krainy wiecznego kontrolowania), Obamów, Merkelowych i Tusków, na świecie panuje generalnie totalna anarchia... i jakoś to wszystko kurde działa. Może więc nie traktujmy tego całego kontrolowania aż tak poważnie, przynajmniej na poziomie urzędniczej biurokracji.

Na koniec tego epickiego wpisu, w ramach rozluźnienia, piosenka i teledysk! W ramach akcji "dopóki nie ma ACTA"!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz