wtorek, 6 marca 2012

Rozmowa kwalifikacyjna

Wspominałem już, że nie lubię zaczynać nowych rzeczy? Oczywiście wspominałem na samym początku. W dzisiejszych czasach liczy się elastyczność, umiejętność dopasowywania się do nowych warunków. Ja niestety szczególnie elastyczny nie jestem, może nie jest tragicznie, ale jednak dopasowywanie się do nowych sytuacji sprawia mi pewien ból albo raczej dyskomfort, to lepsze słowo. Rozpoczynanie nowej pracy jest zawsze taką sytuacją, która powoduje dyskomfort, w szczególności u osób nie lubiących zmian takich jak ja. Żeby jednak rozpocząć nową pracę, często trzeba przejść przez takie coś, co nazywa się rozmową kwalifikacyjną, to jest naprawdę bolesne! Ja właśnie musiałem przez to przejść dzisiaj, myślę sobie, że nie może być tak źle, w końcu moja pierwsza rozmowa kwalifikacyjna była po angielsku, więc jako człowiek jakoś tam doświadczony nie powinienem mieć z tym większego problemu. Problemu nie było, ale podczas tej niby "rozmowy" naszły mnie takie dziwne myśli, że aż muszę o tym tu napisać.

No więc wchodzę tam sobie, siedzą jacyś ludzie i czekają na swoją kolej, uśmiecham się do nich, witam się, siadam na krześle i w typowy dla introwertyka sposób myślę "o cholera, teraz będę musiał z tymi ludźmi gadać o pogodzie, czy temu podołam?". Nie było źle, wiecie, pomimo mojej małomówności i lekkiej fobii społecznej potrafię być całkiem gadatliwą osobą, sam tego nie rozumiem, więc nie pytajcie mnie jak to działa. No więc po jakimś czasie prosi mnie do pokoju miły pan wyglądający bardzo przeciętnie i bardzo poprawnie oprócz tego, że wszystko jest z nim nie tak, zaraz wyjaśnię dlaczego. Zdecydowanie ściskam jego rękę, żeby nie było "śniętej ryby" ale też nie za mocno, facet odwzajemnia to z podobną siłą przy czym robi to trochę mechanicznie. Wtedy się zaczyna:

-Proszęuśąśćtratatatataczyjesttopańskapierwszarozmowasrututututileczasupanjuższukapracy...

I takie tam, z potoku słów wystrzeliwanych jak z karabinu maszynowego zrozumiałem może połowę i odpowiedziałem jak mogłem. Facet miał przed sobą karteczkę, w którą czasami spoglądał i recytował z pamięci różne zdania i co jakiś czas zadawał pytania ułożone według jakiegoś ściśle określonego wzoru. Nie wiem czy akurat ta firma jest częścią jakieś wielkiej korporacji ale facet przeprowadzający "rozmowę" (jeśli można to tak nazwać) był typowym korporacyjny produktem. Po standardowym "wymień swoje mocne strony/dlaczego mam pana zatrudnić" rozpoczął się kolejny potok zaprogramowanych wcześniej słów, z którego znów połowy nie zrozumiałem. Wtedy pierwszy raz przyszło mi do głowy, kurwa! Rozmawiam z robotem, z wyglądającym jak człowiek androidem. Mógłbym się założyć, że potrafił zrobić sztuczkę z nożem jak Bishop z Obcego 2! Wymieniając swoje pozytywne cechy spróbowałem słów-kluczy w stylu "odpowiedzialny", "kreatywny"... zaraz, czy ja jestem kreatywny?! Pewnie według standardów ustalonych przeze mnie samego jestem. Dobra, dalej "elastyczny"... nie! Tego nie powiem! Przecież wszyscy wiedzą, że nie jestem elastyczny, jakie to głupie! Z tego wszystkiego zapomniałem, że szybko się uczę nowych rzeczy. Nie wiem czy wyszedłem na osobę komunikatywną, pewnie nie, chociaż nie wiem czy można wyjść na osobę komunikatywną rozmawiając z maszyną do mielenia kandydatów. Strategia słów kluczy okazała się całkiem skuteczna, jakiekolwiek próby skierowania "rozmowy" na bardziej swobodne tory kończyła się niepowodzeniem, widocznie oprogramowanie androida na to nie zezwalało. Na koniec dowiedziałem się, że właściwie to szukają osoby z doświadczeniem na podobnym stanowisku, ale jeszcze mogę się spodziewać zaproszenia na drugi etap rekrutacji. Ja mam doświadczenie zawodowe typowo studenckie, więc he he takie sobie, to tu to tam na umowach nazywanych popularnie śmieciowymi, które nawiasem mówiąc bardzo sobie chwalę :). Ciekawe skąd swoje "doświadczenie na podobnym stanowisku" biorą ludzie z "doświadczeniem na podobnym stanowisku" kiedy wszędzie wymagają "doświadczenia na podobnym stanowisku"? Czy to aby nie firma taty/wuja/dziadka?

Mimo wszystko mam nadzieję, że dostanę tę pracę. Jeśli nie to, o zgrozo, czeka mnie być może kolejna rozmowa z innym robotem!

2 komentarze:

  1. Hello. Całkiem zabawny tekst, a rozbawił mnie tym bardziej, że przeżycia masz identyczne jak ja :) Nawet nie wiesz z iloma ja musiałem gadać robotami, zanim trafił się mój szef z hasłem "Dzień dobry, nazywam się XXXX XXXXXXX... idziemy na colę? W knajpce sobie pogadamy" :D Czasem warto brnąc przez to bagno, żeby trafić w końcu na fajnego gościa. Pozdro.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niezły tekst. Wpadaj do mnie!

    OdpowiedzUsuń