poniedziałek, 27 lutego 2012

Kto kontroluje kontrolującego?

Uwaga, to pierwszy poważny post z cyklu "Filozofololo", autor grzebie w swoim mózgu, wyciąga różne przemyślenia i skleja w takie coś, zapewne ma zamiar namieszać wam w głowie, w trakcie pisania sam może dojść do tego, że nie ma racji, dlatego jest to hobby całkiem ryzykowne. Przed czytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.

Klasycznym argumentem różnych "wujków na imieninach" przeciwko wolnościowym rozwiązaniom jest to, że "ktoś to wszystko przecież musi kontrolować". To bardzo ciekawy argument, brzmi bardzo rozsądnie, przeważająca większość ludzi uważa go za słuszny i raczej się nad nim nie dyskutuje. Ludzie są z natury źli i jak nikt ich nie kontroluje, to robią bardzo brzydkie rzeczy. Ciekawsze jest w nim jednak to, że odnosząc go do systemu społecznego i państwa, dzieje się z nim coś bardzo nie teges. Mianowicie kto kontroluje kontrolujących? Żeby ten na dole robił wszystko dobrze, musi być ktoś na górze kto go kontroluje, żeby ten na górze dobrze kontrolował, musi być ktoś wyżej, kto będzie jego kontrolował... Wiecie do czego to zmierza? Do nieskończonego łańcucha kontrolowanych i kontrolujących.

Czy zawsze tak musi być? Niekoniecznie. Kontrola polega na pilnowaniu czy przestrzegane są pewne ustalone wcześniej zasady, jeśli kontrolowany ich nie przestrzega, to kontrolujący ma prawo nałożyć na niego jakieś sankcje moralne lub praktyczne. Kiedy to może działać? Kiedy mamy kogoś kogo nazwę tutaj Wielkim Kontrolującym (brzmi groźnie, coś jak Wielki Budowniczy czy Latający Potwór Spaghetti). Mało tego, Wielcy Kontrolujący naprawdę istnieją, jest to taki gostek albo gostka (nie po polskiemu napisałem, trudno), który/która jest twórcą tych zasad, standardów czy czego tam jeszcze, są to jednostki uprawnione do ostatecznej kontroli i odpowiadają tylko sami przed sobą. Takim Wielkim Kontrolującym jest szef firmy, on jako cielesny bóg stworzył swoją firmę i spisał jej dekalog. W tym przypadku kontrola działa prawidłowo, pracowałem w takiej firmie co robiła klawiatury, była tam pani albo pan z kontroli jakości i oni sprawdzali czy wszystko jest dobrze, a klawiatury, które były do dupy szły do poprawy, Wielki Kontrolujący określił jak wygląda dobra klawiatura a jak klawiatura do dupy, trochę upraszczam ale tak to właśnie działało!

Dlaczego ten genialny mechanizm w przypadku systemu społecznego jest z założenia failem? Ano gdzieś po drodze zgubiliśmy Wielkiego Kontrolującego, albo on jest tylko za bardzo nie wiadomo kto nim jest i co właściwie ma kontrolować. Dawniej władza państwowa pochodziła od Boga (średniowieczni królowie) albo samych królów i cesarzy uważano za bogów na Ziemi (np. starożytny Egipt), to w tamtych czasach rozwiązywało problem Wielkiego Kontrolującego, prawo pochodziło od Boga, kontrolujący kontrolowali kontrolowanych, władca kontrolował kontrolujących a ponad wszystkim był Bóg, który po śmierci mógł wyciągnąć konsekwencje wobec władcy, mniej więcej tak było. Wszystko fajnie tylko gdzie ten Bóg? Halo! Wielki Kontrolujący, możesz mnie pstryknąć w ucho i udowodnić mi, że istniejesz?
 ... ... ... ... (nerwowe stukanie w blat biurka) ... ... ... ... (odgłos drapania się po głowie) ... ... ... ...
Jestem tylko marnym człowiekiem, nie wiem wszystkiego, na razie nazwałbym się agnostykiem skłaniającym się w stronę ateizmu, może jakiś Bóg istnieje, ale fizycznych dowodów nie ma żadnych, więc niepoważne byłoby powierzanie ostatecznej kontroli nad władzą komuś, kogo w świetle faktów w ogóle nie ma. No to weźmy Wielkiego Kontrolujacego jako jednego człowieka (tak jak w firmie), w tym momencie władza pochodzi od siły, każdy kto ma wystarczająco dużo siły i charyzmy może po nią sięgnąć i ustalić swoje zasady. Tu mamy zgrzyt, nie dosyć, że siłą podporządkowuje sobie resztę, to kontroluje czy wszystko jest zgodne z JEGO zasadami, to zawsze będą jego zasady a nie jakieś uniwersalne (zresztą takich nie ma). Niby wszystko ok, ale pracować do firmy idzie się dobrowolnie, z przestrzeganiem prawa tego nie ma, społeczeństwo nie jest wspólnie myślącą masą (chociaż czasami to tak wygląda) i wielu ludziom jego zasady mogą się nie podobać, dlaczego on może ich kontrolować a jego nikt nie kontroluje? Jeśli on siłą mógł narzucić swoje zasady to czemu oni siłą nie mogą go obalić i narzucić swoich? Teraz najlepsze czyli władza ludu. Jeśli ktoś ma kontrolować to co się dzieje w społeczeństwie, to czemu ma tego nie robić samo społeczeństwo. Tak jest podobno w demokracji.

-Kto nas kontroluje?
-No policja i sądy!
-A kto kontroluje policję i sądy?
-Ministerstwa spraw wewnętrznych i sprawiedliwości?
-A kto je kontroluje?
-Tusk!
-A kto kontroluje Tuska?
-No jak to kto? My!

Tak niepostrzeżenie wyszedł mi sucharski dowcip ha ha ha, przezabawne. Z tego wychodzi nam coś dziwnego, wychodzi na to, że sami siebie kontrolujemy. No więc po jaką cholerę nam ten Tusk!? Ok, Tuska wybrała większość która w demokracji rządzi (też mamy element siły, każda władza łączy się z siłą) żeby ich kontrolował, oni go kontrolują uzbrojeni w kartki, które raz na jakiś czas wrzucają do urny. Wniosek: większość sama siebie kontroluje i w tym systemie ma prawo rządzić mniejszością. I teraz gwóźdź programu! Mniejszością rządzi samokontrolująca się większość uzbrojona w Tuska, której już nikt nie kontroluje, a przynajmniej nie w stopniu absolutnym (więc dziennikarze i opozycja się nie liczą), czym to się różni od dyktatury? Może tym, że kiedyś ludzie z mniejszości mogą stać się większością i zupełnie niekontrolowani przez nią narzucać jej różne rzeczy, z drugiej strony teoretycznie każdy może zastać dyktatorem, więc niewiele się to różni. Tak drodzy wujkowie z imienin i inni obrońcy porządku wszelakiego, prawda jest taka, że kontrolują nas ludzie, których nikt nie kontroluje, w świecie, którego najprawdopodobniej też nikt nie kontroluje (chyba, że Jahwe/Bóg/Allah łaskawie wpadnie). Jak można pozwalać na taki brak kontroli?! Pomimo miłościwie nam kontrolujących Kim Dzong Ilów, Kadafich (tych dwóch odeszło już do krainy wiecznego kontrolowania), Obamów, Merkelowych i Tusków, na świecie panuje generalnie totalna anarchia... i jakoś to wszystko kurde działa. Może więc nie traktujmy tego całego kontrolowania aż tak poważnie, przynajmniej na poziomie urzędniczej biurokracji.

Na koniec tego epickiego wpisu, w ramach rozluźnienia, piosenka i teledysk! W ramach akcji "dopóki nie ma ACTA"!





środa, 8 lutego 2012

Poetycko o Stalinie

Odeszła Wisława Szymborska, poetka, laureatka Literackiej Nagrody Nobla, autorytet, ulubienica postępowych salonów... komunistka. No dobra, odcięła się od tego, chociaż tego nie byłbym taki pewien. Nie znam się na jej wierszach, w ogóle nie znam się na poezji, chyba zbyt prymitywny na to jestem, wybaczcie. Z tego co pamiętam omawiałem w szkole jakieś jej wiersze, z tego co pamiętam były nawet całkiem ładne, nie neguję tego. Nie wiem co obecnie dzieje się w szkolnictwie polskim, Szymborska jeszcze tam jest obecna czy jej nie ma? Mimo wszystko, warto przypomnieć o czym dawniej pisała wielka poetka, w szkole wam raczej o tym nie powiedzą, bo przecież nie wypada.


Pod sztandarem rewolucji wzmocnić warty
wzmocnić warty u wszystkich bram



(...)

Oto Partia - ludzkości wzrok
Oto Partia siła ludów i sumienie?
Nic nie pójdzie z jego życia w zapomnienie



Takie oto rzeczy Szymborska pisała po śmierci pewnego sympatycznego pana z wąsami, całkiem spoko. Mało? Weźmy taki wierszyk jak Wstępującemu do Partii, też fajny:


Pytania brzmią ostro,
ale tak właśnie trzeba,
bo wybrałeś życie komunisty
i przyszłość czeka
twoich zwycięstw.



(...)

Partia. Należeć do niej,
z nią działać, z nią marzyć

z nią w planach nieulękłych,

z nią w trosce bezsennej -

wierz mi, to najpiękniejsze,

co się może zdarzyć,

w czasie naszej młodości

- gwiazdy dwuramiennej.



Leninowi w czerwonych niebiosach właśnie popłynęła łza, tow. Stalin "lubi to" na Facebooku. Na deser jeszcze fragment pieśni harcerskiej napisanej przez Szymborską w czasach kiedy była szychą w PZPR:


Komsomolskie jasne słońce opromienia cały świat
pozdrowienia śle dziś Polsce
cała młodzież kraju Rad



Cudowne! Czytelnicy "Gazety Wyborczej" już mnie mogą wyzywać od ziejącego nienawiścią faszysty ("Faszyzm nie przejdzie!"), wroga społeczeństwa otwartego czy co tam sobie wymyślą niezgodnego ze świętymi "standardami europejskimi", przyjmuję na moją chudą klatę. Wbrew pozorom, to że przypominam socrealistyczną pisaninę zmarłej noblistki nie jest jakimś atakiem na nią. Szymborska przyznała się, że za młodu była zafascynowana socjalizmem, ja wiem, takie były czasy, albo się pisało to co władza chciała albo się nie pisało wcale, nie każdemu się chce zapieprzać przy maszynie, fajniej pisać. Czynnie wspierała zbrodniczy stalinowski system i nie wypierała się tego. Nie wiem czy przepraszała za to czy nie, nie obchodzi mnie to, ważne, że wszyscy jej to wybaczyli jako "błąd młodości". Teraz wyobraźcie sobie znanego poetę, który za młodu był członkiem NSDAP i pisał wiersze ku chwale Hitlera. Wybaczono by mu to? Wątpię, choćby się kajał do końca życia to i tak na zawsze pozostanie cholernym hitlerowcem. Głupi młody poseł, któremu zdarzyło się w młodości bawić się w "wszechpolaczka" i "zamawiać pięć piw" ma przesrane, zawsze będzie cholernym faszystą, choćby stał się słusznym socjalliberałem i wstąpił do PO. Tymczasem babce, która pisała wiersze wielbiące kolesia, którego ofiary liczy się milionach, jak gdyby nigdy nic wybacza się to jako "błąd młodości". Hmmm... Podwójne standardy? Niestety hasła o równości i braterstwie (pod lufą karabinu) nie tylko nie wychodzą z mody, ale i piewcom takich haseł się więcej wybacza. Tylko zabawne czy już niepokojące?
   

sobota, 4 lutego 2012

Wydarzenie medialne, "cała Polska" i detektyw Rutkowski

Zła wiadomość to dobra wiadomość. Dobra wiadomość to żadna wiadomość.

Nie odkryłem Ameryki, myślę, że nawet ludzie, którzy nigdy nie siedzieli w szeroko pojętym dziennikarstwie, znają tę złotą zasadę działania mediów. Ja jako osoba, która jakoś tam dziennikarstwem i mediami się interesuje (z racji studiowania różnych pierdół na uniwerku), jestem już skrzywiony i wyczulony na takie rzeczy. Jeśli ktoś chce zobaczyć jak wygląda w praktyce kreowanie medialnego wydarzenia i urabianie opinii publicznej, niech cyknie sobie np. na TVN 24. Tylko broń Boże nie PATRZCIE na to ani nie OGLĄDAJCIE... OBSERWUJCIE!

Od przedwczoraj, kiedy by się nie włączyło, wałkowany jest jeden temat: najpierw "mała Madzia zaginęła", później "matka upozorowała porwanie" by przejść w końcu do (nie powiedzianego wprost) "matka zabiła małą Madzię". To jest najważniejsze wydarzenie ostatnich dni i to jest to czym żyje "cała Polska", kimkolwiek jest "cała Polska", to na pewno nie żyłaby tym, gdyby nie żył tym cały TVN 24. Och, przepraszam, TVN bardziej "z tego żyje" niż "tym żyje", to tak dla ścisłości. Nie twierdzę, że to jest jakieś bardzo złe, telewizja (szczególnie prywatna) musi szukać dochodu, a dochód przynoszą głośne wydarzenia, najlepiej takie chwytające za serducho, tak działa rynek a ja jestem wybitnie prorynkowy (co nie znaczy, że musi mi się w tym wszystko podobać). Do pewnego momentu to było całkiem w porządku, sprawa rzekomego porwania była nagłośniona, ludzie włączyli się do akcji poszukiwania dziecka, dobrze było wiedzieć, że są w tym kraju aktywne i chętne do pomocy jednostki. Mojego banana na twarzy zjadł dalszy obrót spraw, od początku były jakieś wątpliwości co do matki dziecka, nawiasem mówiąc ona od razu wyglądała mi na matkę z przypadku, ale kiedy ostatecznie do akcji włączył się absolutnie kultowy, niezwykle zajebisty detektyw Krzysztof Rutkowski, w swoich równie zajebistych ciemnych okularach, wszystko runęło jak domek z kart. Odkrycia Rutkowskiego stały się sensacyjnym kawałkiem mięsa, na który wygłodniałe media rzuciły się jak dzikie zwierzęta. Ludzie z TVN 24 nigdy wam tego nie przyznają, ale fakt, że to matka była odpowiedzialna za śmierć dziecka to było to, na co nieśmiało czekali. Rozpoczęło się to obrzydliwe rozkręcanie karuzeli, którego nie lubię, nadawanie "ważności" sprawom, mówienie ludziom o czym powinni gadać i rozmyślać (fachowo nazywa się to agenda-setting), robienie z ludzi pozornie zaangażowanych zombie. Cholera! Nawet ja o tym teraz piszę, nikt nie jest w 100% odporny na siłę mediów. Patrzę sobie na swoją matkę, która od rana do wieczora ogląda teraz TVN 24 i się ekscytuje: "Co to za matka?!", "Ja bym tej k***** pokazała", "takie ładne dziecko". To moja mama i pamiętam o tym, ale jak się bliżej przyglądam, to widzę istotę siedzącą przed telewizorem, której ludzie z telewizji grzebią paluchem w mózgu poszukując różnych emocji, złości, empatii, pierwotnych morderczych instynktów i to wszystko sobie naciskają jak małpa w promie kosmicznym. Nie dosyć, że w kółko wałkują ten sam materiał, w którym matka najpierw z płaczem prosi "oddajcie mi dzieciątko" a później również z płaczem: "uderzyła główką o próg", to jeszcze telewizja zapełnia się medialnymi bywalcami. Dyżurna pani psycholog wyjaśnia, że szok i w ogóle, druga, że niedojrzałość, wszystko przeplatane wypowiedziami króla detektywistycznej zajebistości, Krzysztofa Rutkowskiego, który z pełną odpowiedzialnością zapewnia nas, że przy znalezionym zawiniątku czuł "swąd mięsa".

Krzysztof Rutkowski - czysta zajebistość chodząca na dwóch nogach w ciemnych okularach
















Rutkowski jest prawdziwą gwiazdą tego medialnego wydarzenia i trzeba przyznać, że nieźle się przy nim lansuje. Ciemne okulary, opowieści o udanych akcjach, gry operacyjne, hardzi faceci w kominiarkach, jeśli producenci z USA będą szukali kogoś do głównej roli w "CSI: Kryminalne zagadki Warszawy", to Rutkowski jest właściwą osobą. Dziwna postać, milicyjna przeszłość, niejasne powiązania, grzebnie się w politykę, aresztowany za powiązania z aferą paliwową, kiedyś miał swój program w telewizji, w ogóle widać, że to burak, ale coś w sobie genialnego ma. Obecnie Rutkowski nie cieszy się sympatią telewizji, policji i chyba w ogóle całego establishmentu, czyli już w jakiś sposób wzbudza moja sympatię. Nie zrozumcie mnie źle, z pyska mu źle patrzy, widać, że to cwany sukinkot, który lansuje się na tle nieprzyjemnego wydarzenia, ale jednak jest całkiem skuteczny, w przeciwieństwie do mocno nieudolnej państwowej policji, która jedyne co potrafi to spisywać studentów za picie browara w parku. Miał rację z tym, że łażenie z armią policjantów i drogim sprzętem w poszukiwaniu ciała dziecka to wydawanie pieniędzy podatników na marne, wystarczyło od razu złapać mamuśkę za włosy, pociągnąć ze sobą i poprosić by wskazała miejsce. Proste? Proste! Oczywiście okazało się, że metody detektywa są "karygodne" i niezgodne z (uwaga!) "standardami europejskimi". Nikt nie wie czym właściwie są te standardy europejskie, ale powszechnie są uważane za święte, mnie tam to wali, wiem, że Rutkowski jako prywatny detektyw jest skuteczny. Tak na marginesie ten blog też jest niezgodny ze standardami europejskimi, więc czytajcie na zdrowie!

Ok, kończę przydługą dygresję na temat Rutkowskiego i pewnie należałoby skończyć ten wpis. Media nakręcają spektakl, tylko jaki jest tego sens? Czy to komuś pomogło? Mnie też naprawdę szkoda tego dziecka ale czy mam z nim coś wspólnego? Raczej nie. Dobrą postawą było włączenie się w akcję poszukiwania, ale czy zamartwianie się dla samego zamartwiania też jest dobre? Czy upajanie się tragedią jest takie fajne? Bo ja widzę ludzi upajających się cudzą tragedią, którzy zaspokajają prymitywną ciekawość w przerwach na kanapkę z pasztetem. Oczywiście nic innego nie mogą zrobić, nie pochodzą z otoczenia tego dziecka i jego rodziny, nie mogą się naprawdę przejąć losem Madzi, w zamian media narzucają im sztuczne "przejmowanie się", bo powinni się przejmować, bo "cała Polska" się przejmuje. Czy wiecie ile dzieci właśnie umiera na świecie? Weźmy Afrykę, ten wrzód na sumieniu żyjących w dobrobycie Europejczyków i Amerykanów. Słyszycie o tamtych dzieciach? Oczywiście, że nie, bo są czarne, chude albo mają spuchnięte brzuszki. Madzia była ładną małą dziewczynką, w śpioszkach, to wygląda fajniej. Nie chcę być źle zrozumiany, to nie tak, że mówię wam, "olejcie Madzię, przejmujcie się dziećmi z Afryki", nie jestem młodym komuchem w hipsterskich okularach przesiadującym w Starbucksie. Chodzi o to, że dla ludzi nieprzejmowanie się sprawami od nich odległymi jest normalne, nie można przejmować się wszystkim. Na świecie dzieją się złe rzeczy i trzeba to zaakceptować, to jest dosyć okrutne miejsce zapomniane przez wszystkich bogów, którzy je ponoć stworzyli. Telewizja próbuję nam stworzyć jakąś kolektywną świadomość na zasadzie "cały świat cierpi", "cała Polska współczuje", to może fajnie brzmi, ale efekt jest przeważnie mało zachęcający. Lepiej by było gdyby zamiast nałogowo oglądać wiadomości współczując temu i tamtemu lub krzycząc, że rząd powinien się tym zająć, każdy rozejrzał się po swojej okolicy i może naprawdę komuś pomógł.     



piątek, 3 lutego 2012

Babcia i MTV

Ostatnio zdarzyło się w moim życiu coś niesamowitego. Zadzwoniła do mnie moja babcia. W samym dzwonieniu nie ma w nic niezwykłego. Babcia siedzi w domu sama i nie chce znaleźć sobie jakiegoś ciekawego zajęcia, za to ciągle dzwoni do najbliższej rodziny i potrafi po pół godziny (nawet 3 razy w ciągu dnia) gadać o swoich chorobach, ciotkach, których nawet nie znasz lub żalić się, że nikt jej nie odwiedza, chociaż byłeś u niej dwa dni temu i siedziałeś trzy godziny jedząc przesłodzone pierniki i słuchając pasjonującej opowieści o tym, co ksiądz mówił na kazaniu. Z drugiej strony, dobrze że babcia dzwoni niż miałaby w ogóle nie dzwonić... Dobra, o czym to ja? Aha! Otóż babcia dzwoni, mówi różne rzeczy i naglę słyszę: "Piotruś, bo ja sobie właśnie oglądam MTV i tam jest taki program, nazywa się Krib, Kribs jakoś tak i tam gwiazdy pokazują swoje domy, ale oni mają fajne te domy...". Zamurowało mnie, domyśliłem się o jaki program chodzi, było to "MTV Cribs" (kiedyś z nudów zdarzyło mi się obejrzeć), ale nie to jest przecież ważne! Moja babcia, która skończyła równo 80 lat i MTV w jednym zdaniu?! Toż to niezwykłe! Ja, 22-latek uciekam od MTV jak najdalej a moja babcia od tak zaczyna to oglądać! Poczułem się dosyć staro i dziwnie. Jest jeszcze inny aspekt tej sprawy. Na razie tylko program gdzie Pudzian prezentuje swoją chałupę i 10 samochodów, ale co następne? Program o geju umawiający się na randkę z ojcem swojego chłopaka? Czy babcia to wytrzyma?

Dopóki MTV nie stało się drugą najgłupszą rzeczą na Ziemi zaraz po programach Disneya z Hannah Montana i japońskich teleturniejach, to była całkiem normalna stacja muzyczna. Ok, powiedzmy to sobie wprost, nigdy nie było tam szczególnie mądrze, ale w latach 80. i 90. naprawdę była tam muzyka, były całkiem zabawne kreskówki a nawet było coś takiego jak "Headbangers Ball" (szukajcie teraz programu dla metali i rockersów, życzę powodzenia). Nie wiem jak jest w zagranicznych stacjach, ale w MTV Polska, jeśli tylko mam siłę na to patrzeć, widzę niewyobrażalną głupotę wylewającą się z ekranu. Chcecie zobaczyć pustackie dzieci bogatych gwiazdorów i ich życiowe "problemy"? Włącz MTV! Chcesz posłuchać naprawdę beznadziejnej muzyki (jeśli jakakolwiek jest)? Włącz MTV! Chcesz zobaczyć reality show o różnego rodzaju retardach kopulujących z kim popadnie? Włącz MTV! Tam są nawet śmiesznie krzyczący Japończycy skaczący przez przeszkody! Jeśli MTV jest pełnoprawnym produktem cywilizacji zachodu, to znaczy, że cywilizacja zachodu ma problem. Kiedy Jezus zobaczył dzisiejsze MTV, to stwierdził, że umierał na marne i postanowił, że lepiej nie wracać.

To wpis o babci czy hate na MTV? Dobra, to jest hate na MTV ze szczyptą babci. No ale sami przyznacie, że to rzecz warta opisania, babcia dzwoni do was i mówi wam, że właśnie ogląda telewizję dla średnio rozgarniętych gimbusów. Czysty surrealizm!

środa, 1 lutego 2012

Pierwszy!

(odgłos dmuchania w mikrofon) Raz, dwa. Raz, dwa. Czy mnie słychać? Ok.

 Witam wszystkich serdecznie! Wiem, że na razie piszę do samego siebie, ale to przecież też całkiem miłe i takie rozwijające "yntelektualnie". Nie lubię pisać różnego rodzaju "pierwszych wpisów", "pierwszych postów", "pierwszych artykułów", bo za bardzo nie wiem o czym pisać. W ogóle nie lubię zaczynać nowych rzeczy, nie ma to jak siedzi się w czymś znanym i przyjaznym, jest się już w to wkręconym i można sobie fajnie płynąć z prądem lub pod prąd, nieważne, ważne jest to, że płyniesz. Z zaczynaniem nowych rzeczy jest tak, że człowiek nie jest pewien w którym momencie zacząć i czy w ogóle warto. To trochę jak z wpierdzielaniem się do rzeczki, wejście do zimnej wody nie jest przyjemne, nie jesteś pewien czy jakiś ciul nie wrzucił stłuczonej butelki, o którą rozwalisz sobie stopę, ale jak już wejdziesz to zaczyna się robić fajnie. Kiedyś trzeba zacząć, to zaczynam.

Zdarzyło mi się już robić coś takiego jak blogowanie, to było dawno, to było głupawe, podobało się kumplom i takie tam. Chyba większość z nas miała jakiegoś śmiesznego "bloga" na Interii albo Onecie, jedni o pieskach i kotkach, inni "kocham Gracjana", ja miałem takiego bluźnierczo-satyrycznego potworka z "dzieciarnianą" publicystyką, głupimi obrazkami i dowcipami zrozumiałymi tylko dla wtajemniczonych. Z szacunku do siebie i internautów już dawno go usunąłem, chociaż nie neguję go całkowicie, bo zawierał jakąś część mnie, tę część będę starał się przemycić tutaj.

O czym będzie blog niepoprawnie poprawny? Otóż jeszcze nie wiem o czym będzie! Zaskoczeni? Bo ja nie. Traktujcie go jako zbiór pisaniny o poważnych sprawach, niepoważnych sprawach, felietonów o wszystkich i o niczym, oraz ciężkich socjologiczno-filozoficznych rozkmin (a przynajmniej pozujących na takie... hehe). Mam nadzieję, że co do treści, to jeszcze jakiś konkretny pomysł się urodzi. No to dlaczego taka nazwa? Niepoprawnie poprawny. Bo niezły skurwiel i nonkonformista ze mnie, bo wydaje mi się, że myślę poprawnie, chociaż innym może się wydawać zupełnie inaczej, bo jestem tak poprawny, że aż niepoprawny, bo to taka beka z poprawności i niepoprawności politycznej... Ech, kogo ja próbuję oszukać! Nie zastanawiałem się zbyt długo nad nazwą, taka mi przyszła do głowy, wydawała mi fajna, chwytliwa i co najważniejsze, nie była zajęta :) . Pamiętajcie, że wiele spraw ma swoje bardzo proste wyjaśnienie, podobnie jak nazwa piosenki "Smells Like Teen Spirit" Nirvany :) (podobno nie chodziło o żadną rewolucję i "nastoletniego ducha", ale o jakiś dezodorant o nazwie "Teen Spirit" czy coś, poprawiać jeśli źle piszę).

Wiem, że blog prezentuje się paskudnie, ale jeszcze nie zdążyłem się dobrze zapoznać z możliwościami platformy blogger. Jak znajdę trochę czasu, żeby pogrzebać, to powinno być ładniej.